Publikacje
Lizboński szlak degradacji - artykuł Marian Piłki w "Naszym Dzienniku"
Ostatni szczyt przywódców państw unijnych zlecił przewodniczącemu Unii Hermanowi Van Rompuy'owi przygotowanie projektu zapisów na szczyt grudniowy. Inicjatorem tej nowelizacji są Niemcy wspierane przez Francję i rząd Donalda Tuska, który korzystając z traktatowych zmian, pragnie zwiększyć możliwości wzrostu polskiego zadłużenia, bez narażania się na unijne sankcje. Według przygotowywanych zapisów żaden kraj nie będzie w pełni suwerenny przy podejmowaniu decyzji budżetowych. Konieczność dostosowania się do wymogów unijnych w praktyce będzie oznaczała jeszcze większą dominację interesów niemieckich.
Nie minął jeszcze rok od wejścia w życie traktatu lizbońskiego, m.in. radykalnie ograniczającego siłę polskiego głosu w strukturach unijnych, a już przygotowywana jest jego nowelizacja. Angeli Merkel, kanclerz Niemiec (których pozycję zdecydowanie wzmocnił traktat lizboński), udało się na szczycie w Brukseli narzucić swoje stanowisko pozostałym przywódcom państw Wspólnoty. Po raz pierwszy publicznie zadziałał mechanizm lizboński przyznający największym państwom dominującą pozycję w unijnej strukturze podejmowania decyzji. Po prostu Unia Europejska zaczyna sprawnie wykonywać niemieckie postulaty, nawet wtedy, gdy spotykają się one z publiczną krytyką komisarz Unii Viviane Reding, która wprost mówiła o niemiecko-francuskim dyktacie.
Niemiecki postulat nowelizacji traktatu lizbońskiego sprowadza się do zdyscyplinowania polityki finansowej krajów Unii. Pretekstem jest tu przykład Grecji i jej nieodpowiedzialnej polityki finansowej oraz zagrożenie podobnymi kryzysami w innych krajach Wspólnoty, takich jak: Portugalia, Irlandia, Hiszpania czy Włochy. Warto tu dodać, iż nadmierne zadłużenie jest tylko jedną z przyczyn kryzysu. Drugą jest przynależność tych państw do strefy euro i niemożność stosowania elastycznej polityki monetarnej, płynnie dostosowującej politykę finansową do potrzeb gospodarki. W tych krajach euro stało się barierą wzrostu gospodarczego. Według niemieckich propozycji państwa, które przekraczają dopuszczalny poziom zadłużenia i deficytu budżetowego, byłyby finansowo karane przez Komisję Europejską. Wśród sankcji wymienia się także możliwość ograniczenia dopłat do rolnictwa i możliwość korzystania z finansowego wsparcia różnorakich programów strukturalnych. Istota tych zmian, które w oficjalnej propagandzie usiłuje się minimalizować - "to tylko dwie linijki" - mówią brukselscy dyplomaci, sprowadza się do radykalnego ograniczenia suwerenności gospodarczej państw Unii. Według przygotowywanych zapisów, żaden kraj nie będzie w pełni suwerenny przy podejmowaniu decyzji budżetowych. Będzie musiał się dostosować do wymogów unijnych, co w praktyce znaczy: do interesów niemieckich. Te propozycje, które na pierwszy rzut oka wydają się racjonalne i zmierzające do ograniczenia nieodpowiedzialnego zadłużenia, kryją w sobie drugie dno. Nie każde zadłużenie i deficyt są sobie równe. Zadłużenie na inwestycję i budowę infrastruktury umożliwiającej rozwój gospodarczy jest czymś jakościowo różnym od zadłużenia przeznaczanego na konsumpcję. Natomiast według unijnych zapisów oba rodzaje deficytu i zadłużenia będą traktowane identycznie. Tak restrykcyjna polityka w stosunku do zadłużenia i deficytu budżetowego w polskim przypadku może stać się barierą uniemożliwiającą przezwyciężenie naszej gospodarczej i cywilizacyjnej peryferyjności. I uwaga ta nie jest obroną obecnego zaniechania reform w zakresie finansów publicznych. Po prostu suwerenność budżetowa jest zasadniczym warunkiem - podobnie jak suwerenność monetarna (utrzymanie złotego) - rozwoju gospodarczego. Przyjęcie proponowanych zmian, wraz z rezygnacją z własnej waluty, oznaczać będzie trwałą rezygnację nie tylko z własnej podmiotowości gospodarczej, ale także z szans na ekonomiczne wyrównanie poziomu gospodarczego z pozostałymi krajami Unii Europejskiej.
W sytuacji Polski zagrożenie proponowanymi ograniczeniami jest tym większe, że zasadniczą, strukturalną przyczyną narastania zadłużenia, poza brakiem reformy finansów publicznych, jest starzenie się polskiego społeczeństwa. W Polsce rozpoczął się już proces zmniejszania się liczby ludności w wieku produkcyjnym. Roczniki niżu demograficznego wkraczające w wiek produkcyjny są mniej liczne od roczników wkraczających w wiek emerytalny. Ta sytuacja spowoduje w najbliższych latach wyraźny spadek bezrobocia, ale nie w wyniku tworzenia nowych miejsc pracy, ale poprzez odpływ siły roboczej. Ten proces zapoczątkowuje także zmniejszanie się bazy podatkowej i tym samym dochodów państwa. Bez odwrócenia procesów starzenia się społeczeństwa niemożliwy będzie nie tylko wzrost gospodarczy, ale także zahamowanie groźnego zadłużania przeznaczonego na utrzymanie i leczenie wzrastającej populacji emerytów. Odwrócenie tej groźnej tendencji jest możliwe tylko po wprowadzeniu szerokiej polityki prorodzinnej wspierającej materialnie rodziny ze względu na posiadanie dzieci. Polityka prorodzinna nie jest polityką konsumpcyjną, ale inwestycyjną. Jest to bowiem inwestycja w przyszłe pokolenia, które nie tylko będą utrzymywać państwo i Naród, ale także od jej wprowadzenia i pozytywnych rezultatów zależy sama wydolność i wypłacalność systemu emerytalnego. Bez odwrócenia obecnych tendencji demograficznych system emerytalny, ale także finanse publiczne ulegną całkowitemu załamaniu. Wprowadzenie polityki prorodzinnej z każdym rokiem będzie zaś bardziej kosztowne. Niemniej nie ma innej metody na odwrócenie niebezpiecznych tendencji. Im później zostanie wprowadzona, tym większe koszty trzeba będzie przeznaczyć z budżetu państwa. To będzie oznaczało konieczność zwiększenia deficytu budżetowego, i w tej sytuacji przyjęcie przez Unię proponowanych rygorów finansowych pozbawi Polskę jedynej możliwej metody ratowania własnej narodowej przyszłości.
Tak jak traktat lizboński zdegradował pozycję Polski w strukturach unijnych (siła polskiego głosu spadła z 93 proc. wartości głosu niemieckiego według traktatu nicejskiego do poziomu 48 proc. według traktatu lizbońskiego), tak proponowane zmiany ograniczające suwerenność budżetową, wraz z przyjęciem euro, nie tylko pozbawią nas suwerenności gospodarczej, lecz także trwale skażą nasz kraj na podrzędność ekonomiczną względem dominujących państw Unii, a zwłaszcza wobec naszego zachodniego sąsiada. Ta sytuacja wymaga zasadniczego polskiego sprzeciwu. Nie będzie dziś polskim sukcesem postulowane przez rząd Tuska poluzowanie dotychczasowych rygorów dotyczących funduszy emerytalnych, ponieważ w obecnej sytuacji może ono służyć tylko interesom wyborczym partii rządzącej. Niestety, zainteresowanie czołowych partii proponowanymi zmianami w traktacie jest prawie żadne. Tymczasem, podążając lizbońskim szlakiem, krok po kroku osłabiamy naszą pozycję w Unii i skazujemy się na trwałą wegetację.
Źródło: Nasz Dziennik listopad RP 2010