Publikacje
"PiSoLew" - artykuł Mariana Piłki w "Naszym Dzienniku"
Porozumienie pomiędzy PiS a SLD w sprawie utrzymania prezydenckiego weta do ustawy medialnej wielu przyjęło jako przypadkową zbieżność interesów dwóch zasadniczo wrogich sobie sił politycznych. Jednak zapowiedź podobnego zachowania w sprawie nieuchwalonych jeszcze ustaw zdrowotnych wskazuje na rodzenie się nowego układu politycznego, zdolnego do paraliżowania działań rządu. Bliższe przyjrzenie się polskiej scenie politycznej wskazuje bowiem nie tylko na materialne podstawy takiego zbliżenia, ale także na prawdopodobną ewolucję charakteru dominującej partii opozycyjnej. Bowiem ta szokująca, na pierwszy rzut oka, współpraca polityczna ma głębsze podstawy w posiadaniu wspólnego przeciwnika politycznego, jakim dla obu ugrupowań jest partia rządząca. I dlatego, przynajmniej w perspektywie najbliższych trzech lat, do następnych wyborów parlamentarnych należy się spodziewać pogłębienia tej kooperacji.
W czasie ostatniej kampanii wyborczej strategia PiS obliczona na osłabienie szans wyborczych PO polegała na politycznym wzmacnianiu postkomunistów. Taki bowiem sens miała nie tylko debata z Aleksandrem Kwaśniewskim, ale też ciągłe powtarzanie przez PiS-owskich strategów tez o podrzędnej roli Platformy wobec postkomunistów. Ten przekaz miał na celu osłabienie tendencji przechodzenia elektoratu postkomunistycznego na stronę PO. Politycznym zaś celem tej operacji miał być taki wynik wyborczy, w którym partia Tuska będzie zmuszona do koalicji z postkomunistami, a PiS otrzyma tyle mandatów, że będzie mogło powstrzymywać blokujące weto prezydenta. Jednak tę misterną strategię zniszczył nieopatrznie sam Jarosław Kaczyński, godząc się na debatę telewizyjną z Donaldem Tuskiem, którą zdecydowanie przegrał, co zadecydowało ostatecznie o wyniku wyborczym. Kaczyńskiemu nie udał się ani plan wepchnięcia Tuska w ramiona SLD, co miało ułatwić Lechowi Kaczyńskiemu reelekcję w 2010 roku, ani plan uzyskania wystarczającej liczby mandatów do utrzymywania weta prezydenckiego. To w tym wyniku należy szukać przyczyn tylko dwóch dotychczas wet prezydenta Kaczyńskiego.
Zakładnicy postkomunistów?
Już strategia wyborcza PiS, zakładająca wzmocnienie SLD, najbardziej destrukcyjnej i nihilistycznej partii na polskiej scenie politycznej, odsłania prawdziwe oblicze polityki braci Kaczyńskich. Nie interes Polski ani oczyszczenie z patologii czy dekomunizacja, ale naga władza, nawet za cenę wsparcia najbardziej szkodliwej orientacji politycznej stała się celem działania braci Kaczyńskich. Otwarcie przyznał to Jarosław Kaczyński w powyborczym wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", w którym ubolewał nad słabym wynikiem postkomunistów. Po wyborach Platforma utworzyła koalicję z PSL, któremu musi płacić różnymi stanowiskami, ale koalicja z SLD prowadziłaby do zasadniczego zwrotu polityki państwa w lewo. Koalicja z SLD uczyniłaby Platformę jej zakładnikiem, a to miałoby określone konsekwencje w wielu dziedzinach życia społecznego, kulturowego i politycznego. Ten polityczny zamysł PiS osłabienia Platformy poprzez wzmocnienie postkomunistów odsłania nihilistyczny wymiar PiS-owskiej praktyki politycznej.
Wynik wyborczy, który nie dał PiS wystarczającej liczby mandatów do utrzymywania weta blokującego, zmusił Jarosława Kaczyńskiego do dogadania się z postkomunistami. Paradoksalnie dążenie do utrzymania tej części władzy, jaka PiS pozostała, zwłaszcza w telewizji publicznej, skłoniła lidera PiS do targów z SLD. Ale paradoksalnie utrzymanie władzy w telewizji publicznej czyni Kaczyńskiego zakładnikiem postkomunistów. Trwałe bowiem utrzymanie swojej dominacji jest możliwe tylko dzięki wsparciu postkomunistów.
Telewizja publiczna - nie ważne jaka, ważne czyja...
Platforma natomiast, zamiast dążyć do odpartyjnienia mediów publicznych i ich rzeczywistego upublicznienia, tzn. oddania ich w ręce środowisk medialnych i społecznych, postanowiła podobnie jak ich poprzednicy po prosu te media przejąć, co szalenie ułatwiło J. Kaczyńskiemu zawarcie porozumienia z postkomunistami. Oficjalnie obie strony zaprzeczają politycznym targom, ale fakty mówią co innego. W maju br. wiceprzewodniczącym Rady Programowej TVP został wybrany głosami jej PiS-owskich członków Piotr Gadzinowski, redaktor tygodnika "NIE". Później prezydent mianował szefem Trybunału Konstytucyjnego rekomendowanego przez SLD sędziego. W telewizji pojawił się po raz pierwszy od czasów telewizji Kwiatkowskiego Jerzy Urban, główny propagator nihilizmu moralnego we współczesnej Polsce. Także telewizja publiczna zaczyna zmieniać swój profil. Całkowicie przemilczała manifestacje w obronie życia i wartości rodzinnych, pokazywanych jedynie w telewizjach prywatnych, a jednocześnie nie skąpiła czasu na sprawozdania z manifestacji feministyczno-homoseksualnych. Już po odrzuceniu weta prezydenckiego szef telewizji publicznej Andrzej Urbański w wywiadzie dla "Dziennika" stwierdził, iż "nadchodzi moment powrotu lewicy na scenę". Deklarował również stworzenie specjalnych programów dla lewicowych publicystów oraz gotowość wprowadzenia przedstawiciela postkomunistów do zarządu telewizji. Już dziś Urbański się chwali, że "przychodzą tu nowi ludzie i po kilku tygodniach chcą dziękować za pracę, bo TVP okazuje się bardziej na lewo, niż sobie wyobrażali". A to dopiero początek tej współpracy.
Niebezpieczeństwo nihilizmu w polityce
Telewizja publiczna jest, poza bankiem centralnym, najważniejszym organem władzy publicznej, pozostającym jeszcze w rękach PiS. Remedium na to upartyjnienie z pewnością nie okazał się projekt Platformy zmierzający do przejęcia tej instytucji z rąk PiS. Tym bardziej obrona jej przy udziale postkomunistów prowadzi do skutków znacznie gorszych niż projekt Platformy. Prowadzi bowiem do uprawomocnienia nihilizmu komunistycznego jako czynnika kształtującego narodową świadomość. Tym działaniem PiS zakwestionowało to wszystko, co wcześniej zrobiło dla odbudowy świadomości narodowej poprzez stworzenie np. Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale dla Jarosława Kaczyńskiego nie jest tak ważny kulturowy i moralny wpływ postkomunistów na kształt polskiej świadomości zbiorowej, jak ważne wydaje się dla niego zachowanie instrumentów politycznego wpływu. Te działania odsłaniają starannie do tej pory ukrywany nihilizm PiS-owskiej praktyki politycznej. Ten nihilizm staje się bowiem podstawą porozumienia tych dwóch sił politycznych. Nie liczy się bowiem ani interes państwa, ani skutki dopuszczenia postkomunistów do oddziaływania medialnego i kulturowego, ani dekomunizacja, ani tym samym żadne oficjalnie deklarowane cele polityczne, a tylko naga władza, obojętnie z kim, obojętnie za jaką cenę. To uprawomocnienie nihilizmu w życiu publicznym, jakiego dokonał J. Kaczyński poprzez układ z postkomunistami, wprowadza nowy wymiar do polskiej polityki: publiczne zakwestionowanie wiarygodności jakichkolwiek deklaracji programowych. Polityka w tej koncepcji staje się nie formą realizacji interesu narodowego, tej czy innej wizji miejsca Polski we współczesnym świecie, ale formą degradacji życia narodowego. PiSoLew otwiera okres otwartego nihilizmu w polskiej polityce, okres ubezwłasnowolnienia prawicowej opinii publicznej i jawnego zagrożenia moralnej i kulturowej świadomości zbiorowej.
"Nasz Dziennik", 2 września 2008 r.