Publikacje
"Demograficzna pętla" - artykuł Mariana Piłki w "Naszym Dzienniku"
Należymy do najszybciej kurczących się narodów Europy. W Polsce występuje jeden z najniższych współczynników dzietności. Pokolenie dzieci jest mniejsze od pokolenia rodziców o 40 procent. Tak dzieje się już od lat. Kolejne rządy nie mają pomysłu i woli, by odwrócić ten stan rzeczy.
Narody i państwa upadają dlatego, że nie potrafiły dostatecznie wcześnie dostrzec znamion nadciągającego kryzysu bądź nie podjęły skutecznych środków zaradczych. Na ogół procesy upadku trwają na tyle długo, że są traktowane nie jako zagrożenie, ale jako normalna rzeczywistość. Dziś zarówno w Polsce, jak i w Europie mamy do czynienia z głębokimi procesami kryzysowymi.
Wymierający kontynent
Europa, choć jest nadal potężna i bogata, nie ma dobrych perspektyw. Tego bogactwa nie wystarczy "na zawsze". W porównaniu z innymi kontynentami będzie relatywnie, a prawdopodobnie bezwzględnie ubożała. Jeszcze wyraźniej ten proces stopniowej marginalizacji naszego kontynentu widać w zjawiskach demograficznych. Są one bowiem z jednej strony skutkiem, z drugiej zaś katalizatorem procesów kryzysowych. Gdy na początku ubiegłego wieku ludność Europy stanowiła 27 proc. zaludnienia świata, to na początku XXI wieku już tylko 12 proc., a w roku 2050 będzie to około 7 procent. Te dane najlepiej pokazują systematyczny spadek nie tylko pozycji demograficznej, ale także upadek znaczenia na arenie międzynarodowej we wszystkich właściwie dziedzinach. Niektórzy porównują przyszłą rolę naszego kontynentu do roli Grecji w imperium rzymskim - jako miejsca o znaczeniu wyłącznie turystycznym.
Ten proces demograficznej degradacji obejmuje także Polskę. Co więcej, w naszym kraju te zjawiska przebiegają nawet ostrzej. Należymy bowiem do najszybciej kurczących się narodów Europy. W Polsce występuje jeden z najniższych współczynników dzietności. Pokolenie dzieci jest mniejsze od pokolenia rodziców o 40 procent. Tak dzieje się już od lat. Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że nasz Naród jest jednym z najuboższych w Europie, to należy się liczyć z dodatkowym ubytkiem ludności w postaci stałej emigracji, głównie ludzi młodych, to jest takich, którzy są zdolni do zakładania rodzin i posiadania dzieci. Nic też dziwnego, że liczebność Polaków systematycznie maleje. Hiszpania, z którą chętnie nas porównywano pod względem demograficznym, zdecydowanie nas już wyprzedziła. Dziś ma 44 miliony mieszkańców. Zmniejszanie się ludności oznacza systematyczne pogarszanie się naszej pozycji w Unii Europejskiej. Już w następnych wyborach europejskich wybierzemy mniej posłów, w porównaniu ze stanem obecnym.
Im więcej dzieci, tym większy wzrost gospodarczy
W publicznej debacie największą uwagę zwraca się na rozwój potencjału ekonomicznego. Wzrost dobrobytu jest powszechnie uważany za najważniejszy priorytet polityki państwa. Niektórzy nawet suponują, że skoncentrowanie się na polityce prorodzinnej może osłabić nasze szanse ekonomiczne. Tymczasem mamy do czynienia z silną korelacją wzrostu gospodarczego ze wzrostem demograficznym, i to korelacją pozytywną, a nie negatywną, jak wmawia się opinii publicznej. Zawsze skok demograficzny poprzedzał dynamiczny wzrost ekonomiczny i - co więcej - był silnym stymulatorem wzrostu gospodarczego. Wystarczy wspomnieć dwucyfrowy wzrost gospodarki amerykańskiej na przełomie XIX i XX wieku napędzanej imigracją ludzi młodych. Podobnie gospodarce europejskiej w latach 50. i 60. towarzyszył wysoki przyrost naturalny. Rozwój gospodarek azjatyckich w latach 80. i 90. i budzenie się obecnie gospodarek afrykańskich wiąże się również ze skokiem demograficznym.
Historia nie zna dynamicznego i długotrwałego rozwoju bez wzrostu ludnościowego. To potrzeba zapewnienia przyszłości dużej liczbie własnych dzieci jest najsilniejszym stymulatorem rozkwitu gospodarczego, a dzieci z takich rodzin najlepiej sobie radzą i na rynku pracy, i w przedsiębiorczości. Co więcej, struktura demograficzna populacji przesądza o dynamice rozwojowej. Narody biologicznie młode są prężne, dynamiczne, przedsiębiorcze, innowacyjne, skłonne do ryzyka, ale jednocześnie ekspansywne. Natomiast narody biologicznie stare są narodami stagnacyjnymi, niezdolnymi do ryzyka, mało innowacyjnymi i mało przedsiębiorczymi. Konsumują, ale się nie rozwijają. Chcą po prostu świętego spokoju w korzystaniu z owoców pracy swojego życia. Takie narody nie wzmacniają swojej pozycji wśród innych narodów.
Kto zapracuje na nasze emerytury
W przeciwieństwie do narodów zachodnioeuropejskich, które zbudowały ogromny potencjał gospodarczy w poprzednich pokoleniach i mogą jeszcze długo żyć z owoców pracy minionych pokoleń, jesteśmy Narodem na dorobku. Potrzebujemy jeszcze wiele dekad dynamicznego rozwoju, aby wyrównać istniejące dysproporcje. Tymczasem kryzys demograficzny w naszym kraju, znacznie głębszy niż na zachodzie Europy, stanie się jedną z najważniejszych barier rozwojowych. Starzenie się polskiego społeczeństwa oznacza nie tylko wyłączenie tego motoru rozwojowego, jakim jest dynamizm młodości, ale stawia nasz kraj przed widmem narastającego kryzysu emerytalnego, ze wszystkimi konsekwencjami ekonomicznymi tego faktu. Już w najbliższych latach zacznie wkraczać w wiek emerytalny pokolenie wyżu demograficznego lat 40. i 50., kiedy rocznie rodziło się ponad 700 tys. dzieci (w 1955 r. blisko 800 tys.). Z kolei w wiek produkcyjny wejdzie pokolenie niżu lat 90., którego roczniki liczą poniżej 400 tysięcy. Pociągnie to za sobą narastającą zmianę sytuacji ekonomicznej naszego kraju. Według danych opublikowanych ostatnio przez "Gazetę Prawną", tylko w latach 2009-2013 zabraknie w systemie emerytalnym 157 miliardów złotych. Te pieniądze trzeba będzie wyłożyć z budżetu, a to oznacza mniej środków na inwestycje, na podwyżki sfery budżetowej, na edukację itp. Z każdym następnym rokiem gwałtownie muszą zwiększać się nakłady na system emerytalny. Jakie będą skutki? Wzrost świadczeniobiorców doprowadzi do kryzysu systemu emerytalnego i systemu finansów publicznych. Będzie próba wydłużenia wieku emerytalnego i zwiększenia obciążeń gospodarki z uwagi na zobowiązania państwa w tej dziedzinie. W rezultacie te obciążenia doprowadzą do spowolnienia gospodarczego, a może nawet trwałej recesji. Taka sytuacja wymusi kolejną falę emigracji młodych ludzi niechętnych ponoszeniu kosztów utrzymania systemu emerytalnego. Po prostu zabraknie tych, którzy mogą pracować na nasze emerytury.
I właściwie koło się zamyka. Oczywiście będą próby sprowadzenia imigrantów zarobkowych, ale kraje, które w przeszłości w ten sposób odpowiedziały na zjawisko kryzysu demograficznego, uważają takie rozwiązanie za najgorsze. Oznacza to bowiem zgodę na uruchomienie procesów dezintegracji społecznej i narodowej.
Ten scenariusz chronicznego kryzysu gospodarczego jako konsekwencji kryzysu demograficznego jest dziś najbardziej prawdopodobny. Mimo że kryzys demograficzny trwa od końca lat 80., żadna z ekip rządowych nie podjęła działań adekwatnych do zagrożenia demograficznego naszego kraju. Jedyne elementy polityki prorodzinnej, jakie udało się zrealizować, nie dość że były niewystarczające, to były dokonywane wbrew rządom, także wbrew rządowi PiS. Polską politykę w tej dziedzinie wyznaczała ciasna intelektualnie doktryna postmarksowskiego ekonomizmu Leszka Balcerowicza. Także dla ekipy Donalda Tuska kryzys demograficzny nie jest żadnym problemem. To doświadczenie pokazuje dobitnie całą intelektualną i polityczną kompromitację prawie całej sceny politycznej, niezdolnej do zdiagnozowania i przeciwstawienia się najważniejszemu wyzwaniu, przed którym stoi nasz Naród.
Wsparcie dla rodziny
Starzenie się społeczeństw to przede wszystkim proces gwałtownego spadku urodzeń. Aby mu się przeciwstawić, konieczne są działania likwidujące bariery utrudniające posiadanie dzieci i stwarzanie zachęt do większej dzietności. Badania polskich postaw rodzicielskich pokazują, że nadal głównym czynnikiem ograniczających zrealizowanie własnych aspiracji rodzicielskich jest sytuacja materialna. Najuboższymi grupami społecznymi w Polsce nie są emeryci, ale młode i wielodzietne rodziny. Zlikwidowanie ekonomicznej bariery czy przynajmniej jej odczuwalne złagodzenie oznacza, iż należy spodziewać się wyraźnej zmiany postaw rodzicielskich.
Dziś ciągle spotykamy się w kręgach politycznych z postulatem dyskusji o potrzebie opracowania programu polityki prorodzinnej. Debaty trwają, różne ekipy rządowe nawet przygotowują swoje programy, z których niewiele wynika. Tymczasem postulat likwidacji bariery ekonomicznej oznacza po prostu materialne wsparcie rodzin ze względu na posiadanie dzieci. Wprowadzona rok temu, nieprzewidziana w programie polityki prorodzinnej rządu J. Kaczyńskiego, duża ulga podatkowa na dzieci wymaga zwiększenia na trzecie i następne dzieci. Ta forma wsparcia, jaką otrzymały rodziny płacące podatek dochodowy, wymaga rozszerzenia (tym razem w postaci świadczeniowej) na rodziny rolnicze i rzemieślnicze. Trzeba wydłużyć płatne urlopy macierzyńskie według projektu przedstawionego przez Prawicę Rzeczypospolitej (6 miesięcy na pierwsze dziecko, 9 miesięcy na drugie i 12 miesięcy na następne). Wreszcie trzeba podnieść ubezpieczenia emerytalne dla kobiet na urlopach wychowawczych, tak aby urlop ten nie był stratą dla przyszłej emerytury. Trzeba także wesprzeć materialnie rodziny wielodzietne, np. w postaci karty rodzin wielodzietnych (rozwiązanie przyjęte we Francji), przewidującej ulgowe bądź bezpłatne korzystanie z instytucji kulturalnych i sportowych, w celu wyrównania szans edukacyjnych i rozwojowych. Także system emerytalny powinien preferować rodziny wielodzietne, ponieważ to dzieci z tych rodzin pracują na utrzymanie wszystkich emerytów. Nie jest bowiem sprawiedliwe, aby rodzice i dzieci z tych rodzin podwójnie byli dotknięci finansowo: pierwszy raz, gdy wychowują dzieci, i drugi, kiedy praca ich dzieci idzie na utrzymanie innych rodziców. Te działania trzeba pilnie podjąć.
Jest rzeczą oczywistą, że polityki prorodzinnej nie można ograniczać tylko do polityki pronatalistycznej, choć staje się ona dziś nakazem chwili. Jeżeli nie zostanie szybko wprowadzona, skutki ekonomiczne jej opóźnienia z każdym rokiem będą coraz kosztowniejsze.
Nie istnieje determinizm w historii, ale procesy społeczne mają swoją logikę i swoją dynamikę. Im później zostaną podjęte, tym będą mniej skuteczne, tym trudniej odwrócić negatywne zjawiska. Najważniejsze to widzieć zagrożenia, trafnie je diagnozować i podejmować skuteczne działania. Dlatego potrzebny jest skuteczny nacisk na aktualną ekipę rządzącą, aby wreszcie dostrzegła niebezpieczeństwo demograficznej zapaści i podjęła realną politykę prorodzinną. W przeciwnym razie wszyscy poniesiemy konsekwencje nadciągającego kryzysu i upadku.
Marian Piłka
"Nasz Dziennik" z dnia 8 lipca 2008 r.