Publikacje
"Jesteśmy w Europie" - artykuł Mariana Piłki w "Naszym Dzienniku"
Debata wokół traktatu lizbońskiego, a zwłaszcza spory dotyczące konsekwencji jego ratyfikacji podjęły na nowo kwestie charakteru i jakości naszej polityki europejskiej w ogóle. Niestety, zgoda na ratyfikację traktatu jest przykładem głębokiej porażki dotychczasowej strategii Polski wobec Unii Europejskiej. Obecnie zmierza ona w kierunku przyjęcia struktury państwa federalnego, w którym status państw ulega zdecydowanej degradacji.
Trzeba jasno powiedzieć, że zdolność do zawierania unii politycznej nie jest kwalifikacją pozbawiającą narody i państwa suwerenności. Wprost przeciwnie, zawieranie unii politycznej najczęściej wynikało z zagrożenia niepodległości bądź zagrożenia istotnych interesów narodowych i było formą jej obrony. A zatem nie ma sprzeciwu wobec samej integracji. Istnieje natomiast problem jej zakresu, charakteru i naszego w nim miejsca. Powstaje pytanie, czym Unia Europejska ma być. Czy unią polityczną suwerennych, ale bardzo blisko ze sobą współpracujących państw, czy też ma być państwem federalnym, w którym status państw ulega zdecydowanej degradacji?
Perspektywa państwa federalnego
Traktat lizboński, choć nie tworzy jeszcze państwa federalnego, jest jednak dużym krokiem w jego kierunku. Silne państwa narodowe nie są zagrożeniem dla integracji i współpracy, rzeczywistym zagrożeniem jest natomiast proces dekompozycji suwerennych atrybutów państwowości. Pozbawianie państw ich atrybutów prowadzi bowiem do utraty przez narody ich podmiotowości, a w konsekwencji prowadzi do destabilizowania samej integracji. Własna państwowość jest przede wszystkim gwarantem poszanowania kultury, tożsamości, aksjologii i interesów i gwarancją nieingerencji czynników zewnętrznych w sposób życia narodu jako wspólnoty. Natomiast ideologia państwa federalnego z jednej strony prowadzi do hegemonii najsilniejszych państw Unii, z drugiej zaś do ingerencji w zakres kulturowej tożsamości i jego prawnych gwarancji. Europa zawsze była silna siłą państw narodowych. Polityka osłabiania atrybutów państwowych w konsekwencji prowadzi do osłabienia samej Europy. Unia polityczna jest wyrazem współpracy i solidarności państw w sprawach dla nich wspólnych i zasadniczych. Państwo federalne zaś jest zbudowane na dominacji najsilniejszych i realizuje przede wszystkim ich interesy, także kosztem unijnej solidarności. Przykłady tego typu praktyki politycznej w Unii nawet w jej przedlizbońskim kształcie można mnożyć. A zatem koncepcja państwa federalnego prowadzi przede wszystkim do uprzedmiotowienia mniejszych narodów, których interesy, aspiracje czy kulturowe preferencje nie będą dostatecznie ani chronione, ani nie będą kształtowały wspólnej europejskiej tożsamości i polityki.
Polska współgospodarzem Unii
Sprawą o fundamentalnym znaczeniu jest kwestia cywilizacyjnej tożsamości integrującej się Europy. Sprawa ma znaczenie zarówno dla Polski, jak i dla całego kontynentu. Jak słusznie bowiem niegdyś zauważył Julian Klaczko, "Polska nie przetrwa w Europie wrogiej wobec naszych wartości". Nie wystarczy odwrócić się od reszty kontynentu i dbać tylko o zabezpieczenie naszego kraju przed unijnymi uzurpacjami w dziedzinie interpretacji praw człowieka, charakteru kultury, miejsca religii w życiu publicznym. Tego rodzaju doktryna polityki unijnej jest nie tylko egoistyczna, ale i nieskuteczna - z góry skazana na klęskę. Polska nie jest samotną wyspą, nawet budowanie prawnych i instytucjonalnych wałów ochronnych nie uchroni nas przed dominującymi tendencjami w pozostałej części kontynentu. Dlatego trzeba jasno stwierdzić, iż rezygnacja z walki o kształt Unii na rzecz nacjonalistycznej doktryny obrony własnej tożsamości jest drogą donikąd. (Pomijam już sam fakt jakości jej realizacji.) Ta doktryna w swej istocie zakłada naszą przedmiotową pozycję w Unii. Według niej, jesteśmy jakościowo czymś innym niż pozostałe narody i dlatego uznajemy nasze mniejsze prawa do kształtowania oblicza naszego kontynentu. Ten sposób myślenia zakłada również, iż nie współtworzymy Unii, nie wstąpiliśmy do niej, ale zostaliśmy wcieleni i nasze prawa to prawa przedmiotowe, a nie podmiotowe.
Tymczasem nasza polityka powinna być zdecydowanie inna. Tak jak pozostałe narody Europy jesteśmy współgospodarzami Unii i ponosimy współodpowiedzialność za jej kształt, tożsamość i politykę. Dlatego strategia kapitulacyjna musi być zdecydowanie odrzucona. Naszą strategią powinno być przede wszystkim budowanie w doktrynie, instytucjach, tożsamości i polityce Unii jej rzeczywistego, a nie ideologicznego wymiaru europejskiego. To znaczy, że Unia Europejska powinna być unią polityczną równoprawnych narodów, dla których integracja jest mechanizmem wzmocnienia narodowych potencjałów i możliwości.
Tożsamość cywilizacyjna Europy
Europa to różnorodny, barwny witraż rozświetlany światłem naszej cywilizacji ukształtowanej ewangelicznym przesłaniem. Państwa narodowe tworzą wspólną unię, by te kolorowe światła przenikające przez ten witraż tworzyły wielką i wspaniałą kompozycję chronioną według zasad i wartości każdego z nich. Unia państw odzwierciedla bowiem jedną z największych europejskich wartości, jaką jest różnorodność i pluralizm. Odzwierciedleniem tego pluralizmu są konstytucje państw członkowskich. Są państwa, w których konstytucje odwołują się do imienia Bożego, które podkreślają swoją chrześcijańską tożsamość, a nawet takie, jak Dania czy Szwecja, które posiadają oficjalną religię państwową. Są także takie, jak Francja, które wyznają konstytucyjną doktrynę skrajnego sekularyzmu. Nie ma powodu, dla którego tożsamość aksjologiczna Unii miałaby być wyrazem jednej i to skrajnej doktryny konstytucyjnej, jaką jest doktryna laicyzmu. Traktat lizboński jest zaprzeczeniem pluralizmu aksjologicznego i gwałtem na europejskim pluralizmie. Odbudowa instytucjonalnego wyrazu tego pluralizmu i poszanowanie konstytutywnego dla naszego kontynentu chrześcijańskiego dziedzictwa kulturowego i moralnego to zasadniczy wyraz proeuropejskiej orientacji i polityki. W tej koncepcji Europejski Trybunał Sprawiedliwości nie może narzucać europejskim narodom swych skrajnie ideologicznych standardów stanowienia i stosowania prawa. Europa posiada bowiem konstytutywną dla naszej cywilizacji kodyfikację praw człowieka. Jest nią Europejska Konwencja Praw Człowieka. To ta konwencja wyrastająca z dziedzictwa moralnego i filozoficznego naszego kontynentu jest wspólnym mianownikiem interpretacyjnym zarówno prawa wspólnotowego, jak i praw krajowych. Konwencja ta broni fundamentalnych praw osób i wspólnot, w których te osoby żyją. Natomiast nie można z niej wyprowadzać znaku równości pomiędzy prawami osób a ich ewentualnymi dewiacjami i ich "prawami". Konwencja ta broni moralności publicznej jako ochrony przed zagrożeniem deprawacją i dewiacją. Bowiem prawa przysługują osobom, a nie ich takim czy innym czynom czy występkom. Polityce europejskiej, tak jak polityce polskiej, trzeba przywrócić idee obrony praw człowieka, obrony nie według ideologicznej sztancy liberalnych doktrynerów, ale obrony rzeczywistej przed geszefciarstwem politycznym europejskich mocarstw i samej Unii.
Postulat prawdy w polityce europejskiej
Europejska tożsamość, tak jak europejska polityka, nie może się opierać na fałszu. Określenie tożsamości naszego kontynentu bez jakiegokolwiek odwołania się do dziedzictwa chrześcijańskiego jest zakłamaniem zarówno rzeczywistości historycznej, jak i współczesnej. Pominięcie w definiowaniu tożsamości Unii tego dziedzictwa oznacza nie tylko budowanie przyszłości na jego wyrugowaniu, ale jest przede wszystkim aksjologicznym uprawomocnieniem fałszu w doktrynie i praktyce politycznej tej wspólnoty. Rzeczywistość w takim postrzeganiu traci wszelkie znaczenie i w efekcie ani tożsamość narodów, ani prawa człowieka, ani prawa Boga nie mają żadnego znaczenia w kształtowaniu unijnej rzeczywistości. Uprawomocnienie fałszu i kłamstwa jest zagrożeniem dla samych narodów państw członkowskich. Taka doktryna oznacza bowiem utratę jakiejkolwiek prawomocności wartości, zasad, interesów, oznacza brutalną dominację siły nad prawami czy uprawnionymi interesami narodów. Doktryna zaprzeczania rzeczywistości jest groźna dla całej Unii, podkopuje sam sens unijnej integracji.
Europejska orientacja polityki polskiej oznacza współpracę z różnymi sojusznikami na naszym kontynencie. W Europie żyją miliony chrześcijan zaniepokojonych ewolucją Unii, zaniepokojonych rugowaniem chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej, polityką destrukcji rodziny, federacyjnymi i hegemonistycznymi tendencjami uderzającymi w kompetencje państw narodowych. Wielkie manifestacje w obronie rodziny na ulicach Rzymu i Madrytu, żywy katolicyzm w wielu krajach, odrzucenie przez społeczeństwa konstytucji europejskiej we Francji i Holandii pokazują, że Europa jest pluralistyczna i jest w stanie bronić własnych wartości. Jest to ogromny i twórczy, choć niewykorzystany potencjał w europejskiej polityce. Wśród narodów i państw naszego kontynentu możemy znajdować sojuszników w wielu sprawach. Ważna jest odbudowa tego potencjału przy pomocy różnych inicjatyw przywracających wartości, zasady, kulturowe i cywilizacyjne dziedzictwo, a jednocześnie broniących interesów poszczególnych narodów. Tylko w ten sposób przywrócimy blask Europie oraz jej zdolność do rozwoju i konkurencji we współczesnym świecie. Wspólnota, która niszczy swą aksjologiczną i historyczną tożsamość, nie jest w stanie się rozwijać. Gubi się, dryfuje i wytraca siły w starciu z innymi narodami. Chrześcijaństwo jest najbardziej uniwersalnym wyrazem człowieczeństwa i bez odrodzenia tego uniwersalizmu nasz kontynent będzie ulegał systematycznej degradacji.
Nie polityka klientelizmu wobec dominujących mocarstw ani też polityka nacjonalistycznej awantury i następującej po niej kapitulacji, z jaką mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, ale polityka europejskiej ofensywy, polityka jasno sformułowanej europejskiej tożsamości, obrony integracji opartej na współpracy, a nie dominacji polityki aktywnego szukania sojuszników i definiowania jej w kategoriach uniwersalnych jest odpowiedzią na naszą degradację w Unii i jej ideologiczne uzurpacje skrajnego relatywizmu i sekularyzmu. Jesteśmy w Europie, dlatego wbrew eurokapitulantom jesteśmy za nią odpowiedzialni.
"Nasz Dziennik" z dnia 3 czerwca 2008 r.