Publikacje
"Weźmy się za sanację polskiej polityki" - artykuł Marka Jurka i Mariana Piłki w "Gazecie Wyborczej"
Ostatnie wybory wzmocniły plemienne tendencje naszej polityki. Identyfikacja dwóch wielkich obozów politycznych ma charakter przede wszystkim negatywny. Natomiast ich koncentracja na dążeniu do maksymalizacji władzy (co ostatnio otwarcie potwierdził Donald Tusk) sprawia, że do rangi problemów narodowych urastają różnego rodzaju kwestie marginalne, czy wręcz pozorne
Oto kilka przykładów z pierwszych 100 dni:
wojna odwetowa Niesiołowski vs. Romaszewski przy wyborze wicemarszałków obu Izb,
awantura o Macierewicza przy obsadzie komisji śledczych,
konflikt o połączenia telefoniczne między Kancelariami Prezydenta i Premiera,
afera laptopa Ziobry,
afera remontu Krakowskiego Przedmieścia,
afera zagłuszania pielęgniarek-okupantek.
Natomiast w kwestiach merytorycznych, jak kryzys służby zdrowia, obie partie osiągnęły swoisty consensus negatywny.
Podobnie z traktatem lizbońskim, gdzie spór na temat ratyfikacji skutecznie wyrugował debatę na temat jego skutków dla naszego kraju.
PO przyjęło poglądy PiS (z czasów sprawowania władzy), a PiS przejął retorykę PO (z czasu np. strajku pielęgniarek).
Obustronną bezradność programową widać szczególnie na polu międzynarodowym. Za taktycznymi sukcesami PO (deklaratywne odblokowanie eksportu żywności na Wschód) nie stoi żadna wizja strategii narodowej. Bo trudno za taką uznać dążenie do unikania kontrowersji wewnątrz Unii Europejskiej, zabiegi o - by użyć sformułowań Janusza Lewandowskiego - „wizerunek kraju zainteresowanego spoistością Unii”, „pozbywanie się etykiety enfant terrible Unii Europejskiej” itp. Realne efekty takiej polityki brutalnie obnażyło niemieckie nein wobec wszystkich polskich postulatów - od rurociągu bałtyckiego po Centrum Wypędzonych.
W wypadku obu wielkich partii widać brak przemyślanej, uwzględniającej realia XXI wieku (tak dobrze opisane na planie międzynarodowym na przykład przez Jadwigę Staniszkis) wizji ładu międzynarodowego, w odniesieniu do której polityka polska powinna formułować zarówno swe postulaty, jak i dobierać partnerów na poszczególnych planach działań.
Brutalna agresja sporów politycznych przykrywa bezradność programową, ale dokumentuje też prymat ambicji nad przekonaniami, żądzy władzy nad poczuciem dobra publicznego. Przekonania bowiem każą szukać zwolenników, a nie przeciwników, swoich poglądów.
Ofiarą agresji politycznej padają też najbardziej znaczące kwestie, jak właśnie strategia narodowa (budowanie współpracy międzynarodowej w służbie niepodległej Polski i jej wartości), przezwyciężenie kryzysu demograficznego i przeciwdziałanie symptomom kryzysu rodziny. Te problemy znajdowały się na czele agendy politycznej PiS, zostały jednak porzucone (jako mniej owocne wyborczo) na rzecz polityki permanentnej konfrontacji.
Taka polityka jest możliwa dzięki gwarancjom nieodpowiedzialności liderów politycznych. W krajach anglosaskich system dwupartyjny opiera się na wiekowej tradycji, a i tak zachował charakter otwarty (vide zastąpienie w Wielkiej Brytanii wigów przez Partię Pracy w okresie międzywojennym). U nas ma charakter sztuczny, wynikający przede wszystkim z systemu finansowania partii politycznych, pozwalającego na całkowitą kontrolę polityków, którą wykonuje partyjna oligarchia.
Partie przestają być ciałami pośredniczącymi, dzięki którym opinia publiczna wyraża swoje poglądy, ale również utrzymuje kontrolę nad raz wybranymi politykami. U nas odwrotnie - to nie posłowie kontrolują przywódców politycznych, ale sami znajdują się pod kontrolą, by zbyt energicznie nie nalegać na wykonywanie zobowiązań społecznych. Partie stają się armiami politycznymi w służbie ambicji swoich liderów, zadaniem posłów jest nie "naiwne" zaangażowanie na rzecz interesu publicznego, ale "pragmatyczna" walka z przeciwnikiem politycznym. W praktyce redukuje to politykę do propagandy, recytowania instrukcji partyjnych, dezawuowania przeciwników itp. Ten sposób uprawiania polityki osiągnął szczyt w doktrynie Jacka Kurskiego, według której zjazdy partyjne nie są miejscem na prowadzenie debat politycznych (w kontekście wykluczenia ze zjazdu PiS Ujazdowskiego, Zalewskiego i Dorna).
Ten charakter polityki stanowi zagrożenie dla przyszłości Polski. Partie, które chcą się różnić, a nie przekonywać (bo się nie różnią i mają deficyt realnych przekonań) będą niezdolne do rozwiązywania problemów narodowych. Do przerwania tego politycznego klinczu potrzebna jest głęboka reforma polityczna.
Jej pierwszy element to odejście od dotychczasowego systemu finansowania partii politycznych. Art. 11 konstytucji nie przypisuje partiom roli dywersyfikatorów oligarchii, ale przeciwnie - ciał pośredniczących dla „obywateli polskich w celu wpływania metodami demokratycznymi na kształtowanie polityki państwa”.
Z konstytucyjną normą „zapewniania wolności tworzenia i działania partii politycznych” całkowicie sprzeczny jest system faktycznego zapobiegania „tworzeniu” i utrudniania „działania partii politycznych”, które nie należą do oligarchii.
Dobrze, że PO podniosła opracowany przez Prawicę Rzeczypospolitej projekt dobrowolnego i kontrolowanego przez obywateli systemu finansowania partii politycznych. Pytanie, czy mamy do czynienia z demonstracją dla elektoratu, czy z realnym zaangażowaniem? Testem będzie wytrwałość w forsowaniu sprawy i zdolność do kompromisu. Na przykład na rzecz zamiany 1 proc. na (argument równości) odpisy kwotowe.
Drugi element to rzeczywiście wprowadzenie ordynacji większościowej, z jej istotą - zgłaszaniem przez obywateli konkretnych kandydatów w okręgach wyborczych i wyborem konkretnych osób.
Ten model nie osłabia partii w ich zasadniczej funkcji ciał pośredniczących. Z reguły ordynacja większościowa prowadzi do koncentracji opinii wokół dwóch wielkich stronnictw. Partie jednak zmieniają tu charakter - potrzebują odwołania się do autentycznych (narodowych czy lokalnych) autorytetów, do osób reprezentatywnych dla ich kierunku, a nie funkcjonariuszy recytujących partyjne instrukcje. Ordynacja większościowa to silniejsza opinia publiczna i większa bieżąca kontrola wobec liderów partyjnych.
Wreszcie trzeci, najdalej idący element. W oparciu o kontrolowanie przez obywateli przekazywania środków na działalność partii można dojść do amerykańskiego modelu „rejestrowanego wyborcy” i zagwarantowania właśnie wyborcom - poprzez instytucję prawyborów - kontroli nad wyłanianiem kandydatów partii politycznych do urzędów obieralnych. Ten horyzont reformy ostatecznie zmieniłby charakter partii, czyniąc je instytucjami „usługowymi” wobec kierunków opinii publicznej.
Sens reformy politycznej to nie tylko zmiany, które mają go wspierać. Cel to przywrócenie republikańskiego charakteru demokracji miejsca dla autorytetu, przekonań, odwagi cywilnej i zdolności dialogu - zamiast nieustannych wojen partyjnych sierżantów. Ostateczny sens to przełamanie kryzysu zaufania w polskiej polityce, który ze służby publicznej czyni jedno z najniżej ocenianych zajęć.
Sceptycy powiedzą, że wartości tych nie osiągnie się w drodze zmian prawno-strukturalnych. Oczywiście, niezbędne są zmiany o charakterze moralno-kulturowym. Ale koniecznym warunkiem ich realności jest usunięcie chorych struktur, które demontują opinię publiczną i wspierają taki kształt polityki, który na Polaków, szczególnie młodych i bezinteresownych, działa odstręczająco.
Deklaracje konstytucyjne - inicjatywa PO i przypomnienie projektów PiS - będą sprawdzianem gotowości partii do naprawy polskiej polityki. Jeżeli PO i PiS okażą się zdolne do współdziałania na rzecz uzdrowienia polskiej polityki - zostanie uruchomiony proces prac, na przykład w formie wielkiej komisji konstytucyjnej do całościowego przeglądu konstytucji. Jeżeli chodzi wyłącznie o demonstracje wyborcze, o to by się różnić - wszystko ugrzęźnie w jałowych, wzajemnych atakach i szukaniu pretekstów, by pracy tej nie podjąć. Najbliższe miesiące pokażą, czy politycy wielkich partii są zdolni do wysiłku na rzecz przywrócenia godności polityce.
Marek Jurek, Marian Piłka
Źródło, Gazeta Wyborcza, 10 kwietnia 2008 r.