Publikacje
Marian Piłka: Potęga kiczu
Truizmem jest stwierdzenie, że żyjemy w czasach dominacji kiczu. Dla Hermana Broka, kicz jest dominantą epok upadku cywilizacyjnego. Przyczyn jego dominacji upatruje w rozpadzie platońskiej idei jedności życia i autonomizacji poszczególnych wartości. Przestają one wówczas wyrażać jedność życia i "usamodzielniają" się. W sztuce wyrazem tej autonomizacji jest swoiste jej wyzwolenie z powinności moralnych, a zwłaszcza poznawczych. Prawda przestaje być wyzwaniem dla sztuki. Nie odkrywanie nowych pokładów rzeczywistości i poszerzanie naszego sposobu jej oglądu, a wyabstrahowane "piękno" samo w sobie staje się powinnością sztuki. Dla Broka "piękno' nie jest celem sztuki . Jest jej efektem, skutkiem poznawczym, a zarazem skutkiem odkrywania nowych wymiarów rzeczywistości dotychczas nieobecnych w naszym oglądzie, czy nawet w naszym przeczuciu. Samo w sobie "piękno' bowiem nie istnieje, istnieje tylko w pięknych utworach, obrazach, czy rzeźbach. Natomiast rozpad platońskiej koncepcji życia powoduje, że zatraca się zdolność do twórczego odkrywania rzeczywistości i jej formowania zgodnie z wymogami danej sztuki. Ratunkiem staje się absolutyzowanie poszczególnych wartości, które oderwane od całości życia wyradzają się w zdegenerowane formy sztuki. Gdy ideałem staje się sztuka dla sztuki, mamy do czynienia z narodzinami kiczu, pozornej sztuki , ożywianej sentymentalnym efektem. Nie poszerza ona ludzkiego poznania, ani nie odkrywa nowych pokładów rzeczywistości. Sztuka traci swój sens i zatraca się w pustym efekciarstwie, w imitacji, w zakłamaniu, stając się jedynie ersatzem prawdziwej sztuki.Staje się jedynie mniej lub bardziej tandetną dekoracją. Co więcej "zejście na złą drogę" prowadzi do coraz bardziej absurdalnych zachowań i tzw "artystycznych" prowokacji. Nie chodzi tu o sztukę abstrakcyjną, która w swej istocie ujawnia ukryte wymiary rzeczywistości, ale o konstruktywizm, w którym 'artysta' wyraża siebie. Wówczas zanikają jakiekolwiek kryteria twórczości artystycznej. To, jak pisze Donald Kuspit jest końcem sztuki. Bowiem każde dziwactwo, każdy wybryk może być uznany za "sztukę". Kuspit opisuje sytuację, gdy w jednej z uznanych nowojorskich galerii sprzątacz zmiótł ze stołu niedopałki papierosów i filiżanki z fusami po wypitej kawie. Okazało się, że , to co dla sprzątacza było śmieciem, w tej galerii było "artystyczną" instalacją wycenianą na kilkaset tysięcy dolarów. Dla tego wybitnego krytyka sztuki nowoczesnej, zachowanie śmieciarza było jedynym racjonalnym zachowaniem wobec tego co pod pojęciem "sztuki" usiłuje się dziś wmówić społeczeństwu. Kicz w swej niepohamowanej pysze stał się bowiem rzeczywistością tej sfery, którą niegdyś zaspakajała sztuka. I to właśnie ta dominacja wszechogarniającego kiczu kształtuje współczesna rzeczywistość, nie tylko "artystyczną', ale także medialną i polityczną.
Ekspansję kiczu ułatwił proces, zdefiniowany przez Ortegę y Gasseta, jak 'bunt mas 'jako wejście na scenę publiczną wykorzenionych , ze swej pierwotnej wspólnoty, mas ludowych, które spotkały się z dezintegracją kultury, tradycyjnie zwanej "wysoką'. Bunt mas, czyli swoiste dowartościowanie braku gustu, dobrego smaku, także dobrego wychowania, a przede wszystkim społeczne dowartościowanie kiczu było możliwy tylko dlatego, że tradycyjne warstwy będące nośnikiem wysokiej kultury same uległy kulturowej "demokratyzacji" w wyniku utraty kryteriów spowodowanych rozpadem jedności życia. Utraciły one jasność i pewność swych przekonań w sytuacji, gdy brak jedności platońskiego ideału ujawnił konfliktowość różnych systemów wartości i tym samym wszystkie zrelatywizował. Zamiast podjąć wysiłek na rzecz przywracania ładu aksjologicznego, warstwy te same stały się , w znacznej mierze, nośnikiem upadku wartości i dekadencji życia społecznego. Choć w społeczeństwach, które nie zostały zmiażdżone komunistyczną urawniłowką, zachowały się, przynajmniej niektóre segmenty życia społecznego odporne na destrukcyjne działania kiczu, to w społeczeństwach poddanych niszczycielskim eksperymentom komunistycznym zrelatywizowano totalnie wszelkie kryteria racjonalnej oceny sztuki. Destrukcja tradycji i norm wyrażających dotychczasową jedność życiowego doświadczenia transcendencji stała się wyrazem sztuki tzw nowoczesnej. W najlepszym razie pusty estetyzm zastąpił społeczne zapotrzebowanie na sztukę, ale estetyzm ten, jak pokazuje najnowsza historia sztuki jest najczęściej jedynie maską wielkiej pustki, albo akceptacją coraz bardziej odrażającego nihilizmu.
Okresy dekadencji nie ograniczają się do mniej lub bardziej wyrafinowanej, czy zwulgaryzowanej "sztuki". Od czasu gdy Machiavelli przesunął postrzeganie polityki z dziedziny etyki w sferę swoiście rozumianej sztuki, także życie publiczne ulega analogicznym przekształceniom, co i sztuki piękne. Rozpad platońskiej idei ma więc przemożny wpływ także na styl i treść życia publicznego. Zwłaszcza na świat medialny kształtujący gusta i styl życia , a także na życie polityczne dostosowujące się do wymogów dyktowanych przez dominujące trendy. Ostatnio byliśmy świadkami, gdy dziennikarze widzący postrzelonego pułkownika, zamiast próbować go ratować, chwycili za kamery aby sfilmować to wydarzenie. Jest to przejmujący przypadek właśnie rozpadu platońskiego ideału jedności życia i autonomizacji systemów wartości, w tym przypadku "wartości' dziennikarskich, przeciwstawionych ludzkiemu odruchowi ratowania rannych. Cóż po tym, że to wydarzenie obejrzą miliony widzów, gdyby brak natychmiastowego ratunku przyczynił się do zgonu ofiary. Realizacji tych "wartości" wchodzi w radykalny konflikt z fundamentalną wartością ludzkiego życia, tworząc swoistą aksjologiczna barierę dla ludzkiej wrażliwości i społecznych powinności.To typowy przykład, jak upadek cywilizacyjny odzwierciedla się w konkretnych zachowaniach społecznych, czy raczej należałoby je nazwać antyspołecznych.Autonomizacja poszczególnych wartości, które nie spaja nadrzędna wizja rzeczywistości, prowadzi do dominacji różnych fałszywych bożków w ludzkich wyborach. Tak, jak w przypadku sztuki, gdy jej celem staje się "piękno", jako autonomiczna wartość przeciwstawiona poznawczej i moralnej powinności, jej rozwój prowadzi do przekształcenia sztuki w kicz, tak w życiu społecznym dobro wspólne, zakorzenione w metafizycznym oglądzie rzeczywistości, zastąpione zostaje autonomicznymi "wartościami" polityki, czy mediów. Rzeczywistość sama w sobie traci swój metafizyczny sens, a autonomiczne wartości usiłują zastąpić wynikającą z niej pustkę. Ale konflikt pomiędzy różnorodnymi autonomicznymi wartościami, nie wyrażającymi jednolitej wizji rzeczywistości, prowadzi w konsekwencji do ich degeneracji, aż do zupełnego nihilizmu.
Otóż treścią polityki i mediów jest dobro wspólne. To nadrzędna, wynikająca z aksjologicznej jedności życia, wizja życia publicznego. To dobro wspólne narodu i państwa, zakorzenione w metafizycznym porządku, jest ideą porządkującą rzeczywistość w tych dziedzinach. Inne wartości, takie jak skuteczność , popularność, medialność, interes partyjny, także prawomocność walki o władzę, czy rynek medialny są prawomocne jedynie w perspektywie dobra wspólnego. Oderwanie od tej idei porządkującej prowadzi do swoistej absolutyzacji poszczególnych "wartości' i tym samym do ich przeciwstawienia samej idei dobra wspólnego. Otóż autonomizacja tych wartości prowadzi do analogicznego zjawiska w życiu publicznym, jakim jest kicz w sztuce. Dobro wspólne wymaga przede wszystkim rozpoznania jego prawdy. Czym jest to dobro w danym historycznie momencie. Zapoznanie tego poznawczego wymiaru-polityki prowadzi do swoistego fałszu, do zakłamania polityki i oderwania jej od rzeczywistości. Bo istotą kiczu jest właśnie kłamstwo. Jest odmowa poznania prawdy i poprzez odmowę rozpoznania prawdy dobra wspólnego, także odmowa podjęcia określonych działań właściwych dla życia politycznego. Brak postawienia tego fundamentalnego politycznego pytania powoduje, ze treścią życia politycznego staje się interes partii w postaci zdobycia władzy. Zdobycie władzy wraz ze wszystkimi wartościami politycznymi staje się nie drogą, ale celem. I to jest "zejście na złą drogę" w polityce. Oligarchizacja życia partyjnego jest konsekwencją zapoznania dobra wspólnego i jest tym samym, co kicz w sztuce. Władza wyabstrahowana z naczelnej idei dobra wspólnego jest w swej istocie nihilistyczna i używając terminologii Kuspita, jest początkiem "końcem polityki". Polityka staje się , jak to określa współczesna nowomowa 'post-polityką', czyli w ludzkim języku pseudo-polityką. A tymczasem życie publiczne, tak jak sztuka, czy nauka ma fundamentalne znaczenie dla ludzkiego rozwoju. Jest podstawowym wymiarem ludzkiej egzystencji. Autonomizacja polityki z idei jedności aksjologicznej życia prowadzi, do przeciwstawienia instrumentów politycznych takich jak partia, czy władza, samej istocie życia politycznego. W ten sposób władza staje się celem polityki, a nie rezultatem i skutkiem budowania dobra wspólnego. Przyjęcie fałszywego celu, rodzi fałszywą politykę. Politykę w której już dobro wspólne się nie odnajduje, a raczej odnajduje się, ale tylko w roli ozdobnego efektu uzasadniającego politykę zdobywania władzy. Polityka staje się 'sztuką dla sztuki". W tym świecie pseudo-polityki nie ma refleksji nie tylko meta-politycznej, ale i politycznej. Nie ma refleksji nad długofalowymi wyzwaniami, ani nad możliwymi odpowiedziami na te wyzwania. Działalność sprowadza się jedynie do marketingu politycznego. Jak sprzedać społeczeństwo wizerunek własnej partii, tak aby w wyborach osiągnąć najlepszy wynik. Ta dominacja wizerunkowa i marketingowa prowadzi także do swoistej 'estetyki' życia partyjnego, do zastąpienia publicznej debaty, happeningami i swoistymi instalacjami mającymi wyłącznie charakter manipulacyjny. Szczytem tej "estetyki" są partyjne zjazdy z wyreżyserowanym entuzjazmem wzorowanym na mydlanych operach, w których widzom dyktuje się, poprzez śmiech nagrany na ścieżce dźwiękowej, nawet momenty kiedy mają wybuchać nakazanym entuzjazmem. W tej "estetyce", przemówienia liderów partyjnych osiągają poziom tokowania na rykowisku. Uwiąd realnej polityki powoduje, ze skuteczna metodą mobilizowania elektoratu staje się swoisty kult partyjnego lidera. Sztuczna egzaltacja medialnych i partyjnych sporów, to jedyna realna propozycja, jaką te partie mają dla społeczeństwa, sprowadzonego jedynie do roli mięsa wyborczego. A zastępcze debaty angażujące opinie publiczną przypominają znaczenie tandetnych dekoracji, które we współczesnej pseudo-sztuce zastępują potrzebę uczestniczenia w rzeczywistej sztuce. Cały ten sztampowy i imitacyjny teatr , powtarzany na zjazdach wszystkich parlamentarnych partii, ma jedynie na celu ukrycie ich wewnętrznej pustki. Nie są one w stanie zrozumieć, że polityka nie sprowadza się tylko do partyjnych interesów i walki o władzę. Ten kiepski teatr polityczny pokazuje, jak bardzo współczesna polityka wyalienowała się z życia narodu. Zastąpienie realnej polityki, jej "post-polityczna' namiastką prowadzi do utraty zupełnej powagi życia publicznego. W ten sposób nakręcana jest eskalacja w szokowaniu opinii publicznej w celu przyciągnięcia medialnej uwagi dla aktorów życia politycznego. Nie wystarczają już "estetyka" tuskowych obiecanek. Ich miejsce zajmuje coraz bardziej szokujące instalację. Tak jak w sztuce, także w polityce, kicz ma różne poziomy swojej ekspresji. Dziś secesyjna "sztuka dla sztuki" została zastąpiona przez instalacje śmieciowe, czy występy niejakiej Nieznalskiej. Coraz bardziej przyciąga uwagę kicz najbardziej wulgarny. Odpowiednikiem Kozyry i Nieznalskiej w polityce stał się Palikot. To on jest dziś politycznym "guru" dla najbardziej pozbawionych przyzwoitości i dobrego smaku środowisk. To one są w awangardzie kicz-owej rewolucji. I charakteryzuje ich ta sama pycha i tupet z jakim efekciarski kicz zdominował świat sztuki. Tu nie ma już nic z klasycznej polityki, jest czysty nihilizm objawiający się w wulgarnych prowokacjach. Ożywając terminologii Kuspita , to co reprezentuje Palikot jest końcem polityki, a koniec polityki, to koniec wspólnoty. I taka jest konsekwencja odrzucenia platońskiego ideału jedności życia i autonomizacji polityki. Ale ten skrajny nihilizm, jeszcze nadal budzący odruch sprzeciwu, nie zaistniałby bez degradacji życia politycznego dokonanego przez dominujące partie polityczne. Zarówno PIS, jak i PO są odpowiedzialne za destrukcję polityki w Polsce. To one doprowadziły do faktycznej likwidacji debaty publicznej i zastąpienia dobra wspólnego, interesem partyjnym. Obie partie przekształciły się w oligarchię z pozorowaną demokracją wewnętrzną. Dla obu interes ich bossów partyjnych stał się wartością nadrzędną organizującą całość ich publicznej aktywności. I obie partie zdegradowały patriotyzm do rangi partyjnej lojalności. W ich "estetyce' nie istnieje bowiem już wspólnota łącząca wszystkich, jest tylko wspólnota , której wyrazem jest jedynie partia. Dla jednych jest nia PIS, dla innych jest PO. Kłamstwo stało się treścią życia publicznego. W przypadku PISu, takim kłamstwem jest traktat lizboński, czy upartyjnienie tragedii smoleńskiej z mitologią "wolnych Polaków", niewolniczo służalczych wobec partyjnego lidera. W przypadku PO, cała jej ideologia kulturowo wykorzenionego 'przyjemnego życia' i bezmyślnej politycznej bezczynności, jako metody utrzymania władzy. W obu nie ma żadnej realnej refleksji przekraczającej horyzont walki o partyjną władzę w państwie.
Degeneracja polityki jest możliwa tylko w społeczeństwie, w którym brak troski o dobro wspólne jest wyrazem społecznego braku zainteresowania tym dobrem. Tak jak dominacja kiczu w sztuce jest możliwa tylko w sytuacji społecznego upadku porządkujących wizji życia i autonomizacji sztuki od wartości poznawczych i moralnych, tak upadek polityki jest możliwy w sytuacji zaniku patriotyzmu i idei dobra wspólnego. Pseudo-polityka jest surogatem zaspokojenia tej przestrzeni w ludzkim zyciu, jaką w zdrowych społecznościach zajmuje życie publiczne. Jest ona wyrazem głębokiego kryzysu wspólnoty narodowej, destrukcji jej podstawowych wartości i utraty swoistego instynktu samozachowawczego. Wspólnota nie może trwać w sytuacji swoistego "końca polityki". To jest śmiertelne dla niej zagrożenie. Polityki polskiej nie uratuje ani PIS, ani PO. To są złudzenia. Obie te partie są przejawami głębokiej choroby polskiego życia. Ich źródłem nie jest bowiem sama polityka, choć ona najbardziej przyczynia się do rozwoju tej choroby. Źródeł tego kryzysu trzeba szukać w rozpadzie chrześcijańskiej wizji rzeczywistości, jako naczelnej idei usensowniającej dobro wspólne w życiu publicznym. Sekularyzacja aksjologiczna jest źródłem akceptacji i eskalacji tej degeneracji polityki. I stąd wynika ta potęga kiczu w naszym życiu publicznym. Ma on bowiem zaplecze w utracie jednolitego systemu wartości aksjologicznych. I w tym sensie brak "dyszla w głowie', brak jednolitego obrazu rzeczywistości uprawomocnia społecznie ten kryzys. Sekularyzacja bowiem niszczy wszelkie kryteria wedle których oceniamy zarówno siebie jak i działalność, czy twórczość innych. Siła politycznego kiczu polega na tym, ze dla znacznych grup społecznych jest on wyrazem stylu życia naszej epoki.
Sztuka na ogół wyprzedza trendy społeczne i polityczne. Jest najbardziej wrażliwa na zmiany w ogólnym obrazie rzeczywistości funkcjonującym w społeczeństwie. Kryzys chrześcijańskiej koncepcji życia doprowadził do fragmentaryzacji i autonomizacji poszczególnych dziedzin życia i ich systemów wartości, w rezultacie do głębokiej zapaści samej sztuki. Dziś zaś jesteśmy świadkami jak ten kryzys niszczy także nasze życie publiczne. I choć powrót do idei dobra wspólnego jest podstawą naprawy polityki, to jednak trwałe przezwyciężenie tego kryzysu wymaga podjęcia na nowo podstawowych pytań metafizycznych, które odbudują jedność idei i życia, przywrócą sensowność naszej ludzkiej egzystencji, wskażą perspektywę życia jednostkowego i życia wspólnot w których żyjemy. Dziś nie wystarczy "odrobina odwagi", ani też 'potęgą smaku" do przeciwstawienia się tego wszechogarniającego kiczu w którym się pogrążamy. Barbarzyńcy nie stoją u bram, to my stajemy się barbarzyńcami. Żyjemy w czasach dekadencji zagrażającej samej ciągłości naszej wspólnoty i dlatego naszą powinnością jest powrót do fundamentalnych pytań metafizycznych, do rozpoznania sensu naszej bytowej rzeczywistości , do powrotu do poważnej polityki, którą można jedynie budować na chrześcijańskiej aksjologii. To chrześcijaństwo bowiem przywraca w naszej zdeprawowanej epoce rzeczywisty sens życia i tym samym przygotowuje intelektualnie do odpowiedzi na wyzwania współczesności, przywracając jasne kryteria poznawcze i etyczne w ocenie zjawisk społecznych wykraczające poza horyzont partyjnych interesów.
Marian Piłka
historyk, Wiceprezes Prawicy Rzeczypospolitej