Aktualności
Nasz Dziennik - Kawęcki: Niewygodne tematy kampanii
Z dr. Krzysztofem Kawęckim, prezesem Prawicy Rzeczypospolitej, rozmawia Mariusz Kamieniecki
Jak Pan ocenia toczącą się kampanię samorządową?
– Warto nadmienić, że ta kampania wyborcza odbywa się na różnych szczeblach jednostek samorządu terytorialnego, stąd inaczej wygląda to, jeśli chodzi o wybory władz wykonawczych, a więc wójtów, burmistrzów czy prezydentów miast, gdzie kampania ma charakter może mniej upartyjniony. Szczególnie widać to na tym najniższym szczeblu, z kolei inna jest specyfika wyborów do rad gmin, rad powiatów czy do samorządów wojewódzkich. Jeśli chodzi o rady gmin, to można powiedzieć, że tej kampanii, póki co, jeszcze nie widać. Dobrze, że została zachowana zasada, iż w miejscowościach do 20 tys. mieszkańców są okręgi jednomandatowe. Wprowadzenie wyborów proporcjonalnych – tak jak chciała większość parlamentarna, po pierwsze, upartyjniłoby wybory na tym szczeblu, a ponadto pozwoliłoby tym partiom na zbudowanie swoich struktur, których często nie mają w tych małych miejscowościach. I to, jak sądzę, było głównym celem dużych partii, tyle że zneutralizowałoby aktywne osoby czy środowiska lokalne, które są zaangażowane w działalność społeczną swoich miejscowości.
A jeśli chodzi o duże miasta?
– W dużych miastach kampania jest bardziej spektakularna. Sondaże wskazują, i sądzę, że to się potwierdzi, że w większych miastach, zwłaszcza w miastach wojewódzkich, w dużych metropoliach zwycięstwo odniosą osoby bądź to związane z lokalnymi strukturami, bądź też byli burmistrzowie – ludzie często o poglądach apartyjnych. Nie oceniam, czy to dobrze, czy źle, ale niech ocenią to lokalne społeczności.
Chyba jak nigdy wcześniej partie przywiązują dużą uwagę do wyborów samorządowych?
– Owszem, szczególnie jest to widoczne w odniesieniu do wyborów do sejmików wojewódzkich, ale zdaje się, że jest to działanie w kontekście wyborów parlamentarnych. Wybory samorządowe to pewien test dla partii politycznych, stąd tak duże zaangażowanie. To sprawia, że kampania – niestety – jest przejawem dużej komercjalizacji, sprowadza się bardziej do haseł, billboardów, spotów, niż przypomina merytoryczną dyskusję.
Z czego to wynika?
– Partie polityczne otrzymują w ramach subwencji z budżetu państwa ogromne pieniądze. W przypadku największych ugrupowań to jest kilkanaście milionów złotych. Stąd w dużym stopniu przenoszą wzorce z kampanii parlamentarnej na wybory samorządowe. I to nie jest najlepsze, dlatego że wówczas mamy do czynienia nie z podejściem merytorycznym, a bardziej z PR-owskim.
Zbytnie upartyjnianie wyborów samorządowych to niezbyt szczęśliwa droga.
– Partie są naturalnym elementem systemu politycznego, stąd oddając głosy na partie, powinniśmy wiedzieć, jakie programy popieramy. Często też mamy do czynienia ze zjawiskiem, że pod szyldami apartyjnymi kryją się skompromitowani działacze partyjni – najczęściej z Platformy Obywatelskiej bądź też ludzie, którzy wcześniej nie uzyskali społecznego wsparcia. Natomiast niebezpiecznym zjawiskiem jest też oligarchizacja życia politycznego, chodzi o nadmierny wpływ central partyjnych na wybory samorządowe. I w tym sensie widzę upartyjnienie wyborów samorządowych. W mojej ocenie, dość naturalnym zjawiskiem jest to – zresztą taka jest też ordynacja wyborcza, że w sejmikach wojewódzkich głosuje się na duże ugrupowania polityczne, ale niedobrze jest, gdy spory z Sejmu czy z polityki krajowej są przenoszone na wybory samorządowe. Badania potwierdzają, że generalnie ludzie w wyborach samorządowych od swoich przedstawicieli oczekują, i to na wszystkich szczeblach jednostek terytorialnych, rozwiązywania podstawowych problemów, przede wszystkim zaś problemów służby zdrowia. Dlatego w tej kwestii powinno być porozumienie ponad podziałami wszystkich sił politycznych, ale także środowisk pacjentów czy lekarzy. Ta, ale także inne trudne sprawy wymagają ponadpartyjnego porozumienia, tyle że tych działań – w programach dotyczących wyborów samorządowych – niestety nie widać. Oczywiście bardzo ważne są też kwestie dotyczące infrastruktury, lecznictwa, edukacji, ale trzeba powiedzieć, że mamy do czynienia z wojną cywilizacyjną – z wojną o kulturę, o nasze dziedzictwo, o tożsamość narodową, o rodzinę, która rozgrywa się również w obszarze samorządów.
Czy te niezwykle istotne kwestie nie schodzą na dalszy plan?
– Niestety, tak się dzieje. Weźmy tylko przykład Warszawy, gdzie różnice między dwoma głównymi pretendentami do zwycięstwa w wyborach – zwycięstwa za wszelką cenę, nawet za cenę porzucenia pewnych wartości, ale też w imię poprawności politycznej we wspomnianych kwestiach – są tak naprawdę niewielkie. Można zatem powiedzieć, że mamy do czynienia ze zjawiskiem dostosowywania się kandydata Zjednoczonej Prawicy do warszawskiego elektoratu – elektoratu, który rzekomo jest liberalny. Stąd też bardzo niejasne wypowiedzi Patryka Jakiego w kwestiach dotyczących np. in vitro czy chociażby wskazanie po ewentualnej wygranej na wiceprezydenta odpowiedzialnego za sprawy kultury Piotra Guziała. To też o czymś świadczy. Widać, że chęć pozyskania elektoratu liberalnego powoduje – niestety, że dla osiągnięcia celu za wszelką cenę są poświęcane idee, które lądują na drugim miejscu. A zatem pragmatyka, chęć zwycięstwa bez względu na wszystko to pokazuje, iż PR staje się najważniejszy. I to jest bardzo niebezpieczne. Niestety, także centroprawica przyjmuje taki styl działania, innymi słowy – dostosowuje się do nastrojów, które w ocenie pewnych środowisk uchodzą za dominujące. Ten PR, pragmatyka powoduje, że sprawy zasadnicze, sprawy ideowe, sprawy wartości schodzą na drugi plan. Jeśli chodzi o Platformę, to wiemy, że jest to partia zagranicy, która podejmuje działania destrukcyjne w zakresie kultury, tożsamości narodowej, natomiast nie słyszałem ze strony przedstawicieli centroprawicy, żeby – w tym obszarze – zostały podjęte działania, które byłyby alternatywą dla tej liberalnej indoktrynacji, którą proponują Polakom przedstawiciele Platformy. To, że nic się nie mówi o kulturze, sprawia, że ten obszar razem z edukacją jest zupełnie zmarginalizowany w tej kampanii.
Do czego zatem sprowadza się ta kampania samorządowa?
– Do księżycowych obietnic dotyczących np. budowy kolejnych nitek metra czy podobnych kwestii. Między partiami nie ma konfrontacji w zakresie wartości. Przecież samorząd to nie tylko drogi, nie tylko infrastruktura, ale samorząd to również – a może przede wszystkim – kwestie dotyczące kultury, rodziny, wychowania, edukacji, tyle że troski o to nie dostrzegam w tej kampanii samorządowej.
Dlaczego tak się dzieje, może za mało wymagamy od kandydatów? – Niestety, mamy tu do czynienia ze zjawiskiem obecnym w wyborach parlamentarnych, gdzie partie, ugrupowania prawicowe czy uważające się za prawicowe, na które głosujemy – mam tu na myśli Prawo i Sprawiedliwość – dużo obiecują, jeśli chodzi o kwestie wartości, ale po wyborach nie realizują złożonych obietnic. W kampanii samorządowej mamy do czynienia z jeszcze gorszym zjawiskiem, ponieważ przedstawiciele tych ugrupowań mają świadomość, zdają sobie sprawę, że podnosząc te wzniosłe hasła, mogą – w ich przekonaniu – zmniejszyć swoje szanse na dobry wynik, dlatego porzucają te kwestie. To powoduje, iż mamy do czynienia z działaniem sytuacyjnym, z dostosowywaniem się do nastrojów czy nawet tylko wyobrażeń wyborców, bo tak naprawdę nie wiemy, czy tego oczekują obywatele. Natomiast zapomina się, bądź z premedytacją pomija fakt, że zadaniem polityka czy partii jest kształtować opinię publiczną, a nie ulegać jakimś nastrojom, a tym bardziej poprawności politycznej czy oczekiwaniom medialnym.
Jaką rolę w tym przekazie odgrywają media?
– W obecnej kampanii widać wzmożoną aktywność mediów publicznych czy komercyjnych, które bardzo spłycają tę rywalizację samorządową, sprowadzając ją do retoryki dotyczącej kwestii sytuacyjnych, pomijając przy tym sprawy merytoryczne. Wybory samorządowe zaczynają przypominać wybory parlamentarne, gdzie dużo jest działań spektakularnych, pod publiczkę, natomiast brakuje dyskusji merytorycznej o sprawach ważnych dla lokalnych społeczności. To dowodzi, że najważniejsze jest zwycięstwo, i to za wszelką cenę, nawet za cenę porzucenia własnych poglądów. Przy założeniu, że przedstawiciele tych ugrupowań politycznych w ogóle takowe poglądy mają.
Co zrobić, żeby na przyszłość kampanie samorządowe nie były tak płytkie? – Przede wszystkim trzeba wymagać od głównych aktorów sceny politycznej, także od kandydatów, świadomości obywatelskiej i programów. Dużo zależy tu od świadomości lokalnych społeczności, od tego, czy zechcą się zainteresować życiem swoich małych ojczyzn, ich rozwojem, a nie tylko będą biernymi odbiorcami tego, co przedstawiają im media. Niestety, coraz większy wpływ na wybory Polaków, także w wyborach samorządowych, mają właśnie media. To, co jest powiedziane w telewizji publicznej czy niepublicznej wydaje się być najważniejsze. I to jest niedobre, dlatego wymaga zmiany podejścia, zmiany postaw.
Kto ma wspomagać proces zmiany tych postaw?
– Partie polityczne nie są tym zainteresowane. Oczywiście trudno jest dać receptę, co zrobić, aby te złe nawyki zatrzymać i odmienić cały ten stan. Pierwszą rzeczą, którą należałoby zrobić, to zmienić ustawę o partiach politycznych. Chodzi o to, żeby odebrać partiom politycznym subwencje. Zdaję sobie sprawę, że takie rozwiązanie dotyczące przyznawania z budżetu państwa subwencji dla partii politycznych dominuje w wielu krajach Europy Zachodniej, ale zmiana tego podejścia wydaje się być kluczowa, bo bez tego trudno oczekiwać zmian w podejściu. Partie pozbawione subwencji politycznej funkcjonowałyby inaczej, o ile w ogóle funkcjonowałyby. Choć wiemy, że są partie, takie jak Prawica Rzeczypospolitej, pozbawione subwencji politycznej, ale ponieważ jest to środowisko wyznające pewne wartości, zasady katolicko-narodowe, to wszystko tu dobrze funkcjonuje. Jest zatem pytanie, czy te partie, które deklarują przywiązanie do wartości bez subwencji finansowej, bez tych ogromnych pieniędzy, byłyby w stanie utrzymać się na rynku politycznym?
Skoro nie subwencja, to jakie widzi Pan rozwiązanie?
– Może niech będzie to jeden procent podatku, który obywatele mogliby przeznaczać na partie polityczne. Ale oczywiście mogą być też inne rozwiązania. To obywatele decydowaliby, czy przeznaczyć, czy nie przeznaczać, środki na utrzymanie danej partii. Póki co, partie polityczne, które otrzymują środki finansowe w ramach subwencji, ale nie realizują żadnych programów merytorycznych, tylko bawią się w politykę. Często jest to ogłupianie społeczeństwa, gdzie dominuje PR, i to jest bardzo niedobre zjawisko. A zatem pierwsza kwestia to jest zmiana ustawy o partiach politycznych i odebranie możliwości finansowania partii z budżetu państwa. Dalej można dyskutować, co jeszcze trzeba zmienić.
Dziękuję za rozmowę. Mariusz Kamieniecki
Źródło: Nasz Dziennik