Aktualności
Nasz Dziennik - Jurek: Szantaż ordynacją
ROZMOWA z Markiem Jurkiem, posłem do Parlamentu Europejskiego
Co oznaczają zmiany w ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego?
– Cel jest jeden – ubezwłasno-wolnienie opinii prawicowej, w tym katolickiej. PiS całkowicie świadomie chce wzmocnić Platformę, żeby – mówiąc językiem brydżowym – ustawić prawicowych wyborców wobec przymusu: „jak nie my, to oni, nie ma innej alternatywy”. To bardzo gorszące, bo władza, która opowiada, że chce słuchać ludzi – próbuje odebrać im samodzielny głos. Oczywiście to się prawdopodobnie nie powiedzie, bo manipulowanie ordynacjami wyborczymi często przynosi efekt odwrotny do zamierzonego. Ale sam ten pomysł jest demonstracją lekceważenia opinii publicznej w ogóle, a szczególnie wyborców prawicy, których władza powinna przekonywać, a nie ustawiać w przymusie.
Ze strony rządzących pada argument, że po zmianach przepisów wybór będzie bardziej klarowny, gdyż każdy będzie wiedział, ilu jest europosłów do wybrania w danym okręgu, i nie będzie już tego „wędrującego” między okręgami mandatu.
– Skoro władza chce prostego wyboru, dlaczego nie zniosła okręgów wyborczych? PiS w 2003 r. głosiło, że Polacy w Parlamencie Europejskim będą przedstawicielami Polski i Polska powinna być jednym okręgiem wyborczym, tak jak w 10 państwach starej Unii. Rozumiem, że partyjne kierownictwo zmieniło politykę, ale to szokujące, że żaden parlamentarzysta tej partii nie pozostał „tam, gdzie wtedy”. A mogli: dawne stanowisko PiS przypomniał Ruch Kukiz’15 i zgłosił odpowiednią poprawkę. Została w Sejmie odrzucona. W Senacie zaproponowano rozwiązanie pośrednie: podział kraju na 3-4 okręgi. Też zostało bezwzględnie odrzucone. To zaskakujące, że PiS z takim zapałem – mówiąc o zmianie – broni okręgów, które powstały w Sejmie marszałka Włodzimierza Cimoszewicza. Co więcej: opowiadając o „prostocie”, PiS stosuje dwie miary liczenia głosów. Przy podziale mandatów faworyzujący najsilniejsze partie (PiS i PO) system D’Hondta, przy przyznawaniu mandatów okręgom wyborczym faworyzujący mniejsze województwa, tam gdzie PiS czuje się najpewniej, system Hare’a-Niemeyera. Co taka żonglerka ma wspólnego ze sprawiedliwością czy choćby równością wyborczą?
Jaki sposób wybierania europosłów byłby najlepszy w naszym przypadku?
– Ten, który prawica popierała od początku: posłowie w Parlamencie Europejskim reprezentują Polskę, więc kraj powinien być jednym okręgiem wyborczym, tak jak w bardzo wielu państwach Unii. Czternaście lat temu PiS głosiło, że nie można przenosić do nas podziałów z państwa federalnego, jak Niemcy czy Zjednoczone Królestwo. Zresztą dzięki personalizacji głosu (na liście wybieramy konkretnego kandydata) do Parlamentu w efekcie trafiliby reprezentanci bardzo różnych środowisk regionalnych i społecznych, tych, które uzyskałyby najszersze poparcie, a nie tych, które zostały sztucznie wydzielone przez władzę. Każdy kandydat mógłby koncentrować swoją kampanię w środowiskach, które są mu szczególnie bliskie. Ten najprostszy system zachowałby to, co dobre w dotychczasowym, a jednocześnie uprościłby liczenie głosów i wyeliminował sztuczne małe okręgi wyborcze, które PiS tak chętnie przejął od SLD.
W ilu okręgach wyborczych europosłów wybierają obywatele innych państw?
– Najczęściej w jednym okręgu albo w kilku bardzo dużych – po to żeby zagwarantować reprezentatywność. Tymczasem u nas władza chce skoncentrować życie publiczne wokół wyborczej walki dwóch obozów, które w wielu sprawach, a szczególnie europejskich, mają stanowisko zbieżne: różnice istnieją w punkcie wyjścia, na końcu efekt jest ten sam. Tak jak w sprawie genderowej konwencji stambulskiej: PiS przeciw niej demonstracyjnie głosowało w opozycji, teraz równie demonstracyjnie odmawia jej wypowiedzenia. Takich przykładów od momentu zawarcia traktatu lizbońskiego jest bardzo wiele. Tymczasem Polacy mają prawo do wyboru innego niż między dwiema partiami lizbońskimi.
Czy preferencja w ordynacji dla większych ugrupowań nie pozwoli jednak na to – jak przekonywali niektórzy senatorowie – że głos polskiej władzy w Parlamencie Europejskim stanie się silniejszy?
– Jak pan trafnie zauważył: otwarcie mówią, że chcą ograniczyć reprezentację Polski i wręcz zastąpić reprezentację Polski. Gdyby im się udało – efekt byłby odwrotny do deklarowanego. Ograniczenie reprezentacji Polski do PiS i PO to przeniesienie do Brukseli ich walki o władzę, choć pewnie również zawieszanie jej, gdy obie partie będą się chciały przypodobać zagranicy, jak przy przyjmowaniu traktatu lizbońskiego albo przy odrzucaniu „Stop aborcji”. Bardzo brzydkie jest i to, że ta ordynacja wymierzona jest w tych, którzy bronili Polski przed atakami z zagranicy, albo choćby – jak PSL – częściowo dystansowali się od partii z zagranicy i znacznie lepiej zachowywali się w Strasburgu. Ruch Kukiz’15 wielokrotnie udzielił tej władzy wsparcia przy przeprowadzanych zmianach, w sądownictwie czy w mediach. Posłowie środowisk post-UPR-owskich zdecydowanie bronili Polski w czasie ataków na rząd. A teraz władza chce reprezentacją tych ugrupowań podzielić się z PO. A wszystko dlatego, że PiS i PO uważają, iż ich konflikt ostatecznie przynosi obu stronom korzyści, zarówno przez skupianie zainteresowania opinii na ich walkach wyborczych, jak i przez odwracanie uwagi od spraw, w których te partie mają co najmniej zbieżne stanowiska.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: Nasz Dziennik.