Aktualności

03.04.2018

wPolityce.pl - Jurek: Timmermans powołał pełnomocnika KE do zwalczania nienawiści. Gdzie nienawiść religijna jest tolerowana? Na pewno nie w Polsce

wPolityce.pl: Premier Danii ogłosił w ostatnich dniach, że duża część uchodźców z Bliskiego Wschodu nie chce stać się częścią społeczeństwa europejskiego. Czy oznacza to, że forsowana przez Niemcy, Francję polityka ma coraz mniej zwolenników?

Marek Jurek: Coraz częściej politycy muszą potwierdzać fakty, które wcześniej były notorycznie negowane. I nawet spoza bardzo poprawnych deklaracji przeziera rzeczywistość. W ubiegłym roku wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, dobrze nam znany Frans Timmermans, w uroczystym orędziu na nowy rok islamski do europejskich muzułmanów uznaniem stwierdził, że 76 procent spośród nich identyfikuje się z instytucjami Europy. Z tego wynika, że co czwarty europejski muzułmanin nie identyfikuje się z krajem, w którym mieszka. W Wielkiej Brytanii nawet połowa muzułmanów uznaje społeczeństwo, w którym żyje, za obce.

To właśnie w tym orędziu Timmermans zapewnia społeczność muzułmańską, że KE jest ich sojusznikiem, sprzymierzeńcem w ich pragnieniu praktykowania swojej wiary i tradycji w Europie. Czy to są właśnie te wartości europejskie, na które wiceszef KE tak ochoczo się powołuje?

Polityka imigracjonizmu poprzez częściową wymianę ludności chce doprowadzić do zupełnej wymiany europejskiej tożsamości. Unia Europejska robi to zupełnie otwarcie. Na przykład za kilka milionów euro urządziła w Brukseli wystawę „Islam to także nasza historia”, na której pokazywała, między innymi, „pozytywny” wkład Imperium Ottomańskiego w życie Europy. Takie ujęcie to zniewaga dla Bułgarów czy kreteńskich Greków, którzy doświadczyli krwawych prześladowań pod okupacją otomańską nie w XVI wieku, ale jeszcze pod koniec XIX. Nie mówiąc o tym, że jest to wyraz kompletnego lekceważenia przeszłości całej Europy, która przez wieki musiała stawiać czoła islamowi, w walce z którym poległ Władysław III czy pradziad Jana III, hetman Stanisław Żółkiewski.

Biorąc pod uwagę to wszystko, nasuwa się myśl, że to nie islam zagraża Europie ale Europejczycy zagrażają wolnościom muzułmanów. Tak to mamy rozumieć?

Wiceprzewodniczący Timmermans zarzucił państwom Europy dyskryminację muzułmanów i powołał pełnomocnika Komisji Europejskiej do zwalczania nienawiści antymuzułmańskiej. Tylko gdzie nienawiść religijna jest tolerowana? Na pewno nie w Polsce. U nas „nawoływanie do nienawiści na tle różnic wyznaniowych” jest przestępstwem. Nasza Konstytucja chroni prawa i godność każdego, kto żyje pod władzą Rzeczypospolitej. A przecież Polska nie jest wyjątkiem, to standard w Europie. Muzułmanie z Europy nie wyjeżdżają, tylko ciągle do niej przyjeżdżają. O co więc chodzi z tym specjalnymi parapolicyjnymi działaniami, które podejmują władze Unii Europejskiej? Najwyraźniej jedynie o presję na opinię publiczną, żeby uznała islam za część nowej europejskiej tożsamości i żeby usunąć wszelki opór wobec imigracjonistycznej polityki lewicowo-liberalnych rządów i instytucji.

Dlatego, między innymi, KE organizuje szkolenia dla swojego personelu, dotyczące mowy nienawiści skierowanej w kierunku muzułmanów?

Nie tylko, Unia Europejska finansuje działalność instytucji muzułmańskich. Pokryła większość kosztów budowy meczetu w Duisburgu, albo szkoły koranicznej w wielokulturowym centrum w Amsterdamie. Ideologia lewicowo-liberalna traktuje islamizację jako doskonałe narzędzie dechrystianizacji, powoływanie się na miliony muzułmanów w państwach zachodnioeuropejskich to najprostszy sposób negowania chrześcijańskiej tożsamości Europy. I to konkretnie wpływa na politykę. Na przykład w Anglii wycofuje się z podręczników określenia przed Chrystusem i po Chrystusie jako sprzeczne z „wielokulturowością”. To jeszcze jeden przykład wprowadzania w życie społeczeństw zachodnich „zdobyczy społecznych” komunizmu, bo przecież u nas takie „neutralne” nazewnictwo narzucono w podręcznikach już kilkadziesiąt lat temu. Ustawodawstwo aborcyjne nie było jedyną „swobodą”, którą liberalizm przejął od komunizmu.

Komu może zależeć na takim planie ubogacenia naszej cywilizacji cywilizacją islamską?

Multikulturalizm to nie tylko destrukcja tożsamości, ale również opinii publicznej. Przecież ta jest w stanie efektywnie wpływać na politykę państwa jeśli ma podstawę w silnej więzi społecznej. Słabe, konsumpcyjne demokracje będzie łatwiej poddać władzy federalnych instytucji europejskich, odwołujących się wyłącznie do technicznej „skuteczności”. Dziś dla tych tendencji przeszkodę stanowią ciągle narody Europy z ich tożsamością i opiniami publicznymi. Ale ochrona suwerenności czy nawet praw opinii publicznej dziś w Unii Europejskiej kwalifikowane są jako nacjonalistyczny populizm. Dla nich – jak powiedział Frans Timmermans – „linia dzieląca dumny patriotyzm od strasznego nacjonalizmu jest cienka”.

Wydaje się, że UE i KE stoją na stanowisku, że trzeba zniszczyć pewne wartości, by mniejszości miały więcej praw. Czemu służy taka polityka?

Te oficjalne „mniejszości” to najbardziej aktywne sektory liberalnej większości. Działacz homoseksualny prędzej zostanie komisarzem europejskim niż ortodoksyjny katolik, co już wiele lat temu pokazała sprawa profesora Buttiglione. We Francji o pięcioletnich rządach prezydenta Hollanda zdecydowały głosy muzułmanów. Imigracja to bardzo efektywne narzędzie dekompozycji społecznej, zmieniające w ciągu jednego pokolenia większość w mniejszość. Miejmy nadzieję, że nietrwale. Bo właśnie we Francji coraz więcej dawnych wyborców lewicy dochodzi do wniosku, że byli przez lata zdradzani przez swoich przywódców.

Jak Unia chce pogodzić promocję islamu z LBGTQ, skoro one się wzajemnie wykluczają?

Dialektyka nie ma na celu harmonii, tylko destrukcję. Spoiwem tej hybrydy jest marksistowskie wyobrażenie narodów Europy jako „uciskających większości”, a całej naszej kultury jako źródła dyskryminacji. Jeżeli się przyjmie takie założenie – rewolucyjne zmiany są koniecznością, trzeba zmienić społeczeństwo, by usunąć źródła dyskryminacji. Oczywiście, tak naprawdę autentyczne środowiska mniejszościowe (religijne, narodowościowe) są tu obiektem manipulacji, bo celem władzy nie jest solidarne społeczeństwo, ale animowanie konfliktów, które może wykorzystać, by nimi zarządzać. Walka z dyskryminacją zaostrza się w miarę budowy społeczeństwa otwartego.

Rozmawiała Weronika Tomaszewska

Źródło: wPolityce.pl.

Spoty telewizyjne

Kandydaci Prawicy Rzeczypospolitej w okręgach