Aktualności
Nasz Dziennik - Dr Kawęcki: Niemcy nie zrezygnują z Nord Stream
ROZMOWA z dr. Krzysztofem Kawęckim z Prawicy Rzeczypospolitej
Wczoraj przyleciała do Warszawy kanclerz Angela Merkel. W piątek odwiedził nas szef MSZ Niemiec Heiko Maas. Skąd to dyplomatyczne zainteresowanie Niemiec Polską?
– Po wielu miesiącach negocjacji udało się pani kanclerz sformować koalicję. Rozpoczyna więc serię wizyt zagranicznych, które mają na celu pokazać kierunki zainteresowań polityki niemieckiej w Europie. Pierwszy był Paryż. To potwierdza, że Francja jest najważniejszym partnerem Niemiec w Unii Europejskiej. Teraz kolej na Polskę. Dobrze, że sąsiedzi z sobą rozmawiają, ale nie jest to wizyta przełomowa. Bardziej jest to kurtuazja. Oczywiście w agendzie spotkań Merkel w Polsce znalazły się ważne kwestie: Nord Stream II, reforma Unii czy emigracje. Jednak nie ma szans, żeby pod wpływem argumentów Warszawy Niemcy zmienili swoje podejście. Oni w swojej polityce są konsekwentni.
Ale mimo to jesteśmy zalewani komunikatami, w których przekonuje się nas o wzajemnej przyjaźni polsko-niemieckiej.
– To podkreślanie przyjaźni to nic innego jak słowa. Używa się ich wiele w dyplomacji, bo one nic nie kosztują. To, że jesteśmy ważnym partnerem dla Niemiec, słyszymy od dawna. I co nam to daje? Dla nas Niemcy są bardzo ważni, bo tu istotna jest choćby wymiana handlowa. Niemcy też zwracają na to uwagę, ale z pewnością nie jesteśmy ich przyjaciółmi. Nie jesteśmy nawet kluczowym partnerem. Po rozpoczęciu projektu Nord Stream do tej przyjaźni jest wyjątkowo daleko. Już po sformułowaniu nowego rządu kanclerz Merkel stwierdziła, że jest to projekt handlowy – niezwykle ważny dla Niemiec – i z niego nie zrezygnują.
Co by mogło przekonać Niemców do tego, aby przyznali, że Nord Stream II to zły pomysł?
– Dyplomatyczna wymiana argumentów nie ma szansy powodzenia. Jedyne, co możemy próbować zrobić, to zbudować koalicję państw, które będą wywierać presję polityczną na Berlin. Cała sprawa jest o wiele bardziej złożona, niż by to się mogło wydawać. Otóż rozbija się ona o konstrukcję Unii, rolę w niej Niemiec oraz o stosunek Brukseli do Rosji. Kraje, które – poza Niemcami – mają w niej najwięcej do powiedzenia: Francja czy Włochy, nie są zainteresowane realizacją polskich interesów. Mniejsze kraje wolą siedzieć cicho. To nie znaczy, że mamy się wycofać. Musimy jednak dobrze dobrać kierunki działania. Najbardziej realne wydaje się więc zablokowanie Nord Stream II na gruncie administracyjnym, czyli przez Komisję Europejską.
Poparcie niemieckiej wizji reformy Unii byłoby argumentem, który mógłby przekonać Berlin?
– Nie sądzę. Nord Stream II jest elementem współpracy między Berlinem a Moskwą. To już wielowiekowa tradycja, że te kraje współpracują ze sobą w polityce międzynarodowej. Oni z tego nie zrezygnują, bo czerpią z tego ogromne korzyści. Z historii wiemy, że my na tym nie wychodziliśmy zbyt dobrze. Mówiąc wprost: współpraca rosyjsko-niemiecka jest bezpośrednim zagrożeniem dla naszej państwowości. Nie sądzę więc, że Niemcy dla swojej wizji Unii Europejskiej zrezygnują z dob-rych stosunków z Rosją. Berlin jest konsekwentny i wie, że jak dzisiaj nie uda się zamienić Unii Europejskiej w federację, będzie to możliwe za 20-30 lat. Polityka wymaga cierpliwości i oni ją mają.
Wobec tego budowa Unii dwóch prędkości to realny pomysł?
– Budowa Unii dwóch prędkości pociągnęłaby za sobą daleko idące konsekwencje. Jedną z nich byłby rozpad UE w takim kształcie, w jakim ją znamy. Niewątpliwie Francja i Niemcy dążą do tego, z tym że Paryż w swojej narracji wyraża to o wiele mocniej. Ale dla tego pomysłu brakuje potwierdzenia w traktatach i prawie unijnym.
Paryż wychodzi z propozycją powstania dwóch budżetów unijnych: dla strefy euro i pozostałych państw. To już byłaby chyba unia dwóch prędkości?
– Oczywiście, że byłby to podział Unii. I tak jak wspomniałem: zburzenie dotychczasowego ładu. Ale ten podział byłby czasowy. Docelowym planem jest zmiana UE w federację. Byłoby to o wiele prostsze, gdyby strefa euro była bardzo uprzywilejowana. Ona już i tak jest, ale można by zastosować takie mechanizmy, które doprowadzą do całkowitej dominacji silnych nad słabszymi. Dziś już nikt nie ma wątpliwości, że euro nie jest projektem ekonomicznym, ale politycznym. I tak małymi krokami państwa członkowskie tracą swoją suwerenność na rzecz instytucji centralnych. Przykładem tego jest propozycja ustanowieniem funkcji ministra finansów UE. Tu nie chodzi tylko o politykę monetarną, ale też o politykę społeczną, rodzinną itd.
Kwestia migracji z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu dalej jest kością niezgody między Berlinem a Warszawą?
– Berlin nigdy nie zrezygnował z planów otwarcia na migracje z tego kierunku. Oczywiście, program przymusowej relokacji załamał się. Ale on będzie i tak realizowany. Zostanie inaczej naz-wany, w ogólnych założeniach będzie czymś innym, ale gdy przyjrzymy się szczegółom, okaże się, że opiera się na tych samych rozwiązaniach. Przykład? Już mówi się o tym, że trzeba stworzyć wspólną politykę azylową. Merkel nie działa w próżni. Nie jest panią Europy, która w pojedynkę o wszystkim decyduje. Ona też podlega naciskom. A niemiecka klasa polityczna, a także lobby międzynarodowe chcą, aby przybysze z Afryki Północnej i z Bliskiego Wschodu zaleli Europę. Możliwe, że uda się zastopować najazd migrantów, ale miliony ludzi już są w Europie Zachodniej i sprawiają tam problemy. Trzeba więc będzie to w jakiś sposób rozładować. Relokacja tych osób z zachodu na wschód jest najbardziej realnym scenariuszem. Dlatego nie możemy uznać, że w tej sprawie odnieśliśmy zwycięstwo, bo obroniliśmy się przed przyjęciem uchodźców. Bo jak nie ten, to może przyjmie ich następny rząd w Warszawie?
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: Nasz Dziennik.