Aktualności
Rzeczpospolita - Kompromis aborcyjny nie istnieje
Dzięki naszym pikietom na całym Podkarpaciu nie dokonuje się już aborcji. Dokładnie takie same standardy chcemy wprowadzić w reszcie Polski – mówi Katarzynie Płachcie aktywista Fundacji Pro – Prawo do Życia i działacz Prawicy Rzeczypospolitej Bawer Aondo-Akaa.
Rz: W nocy z czwartku na piątek jeden z pana kolegów uczestniczący w akcji „Szpitale bez aborterów" został pobity podczas próby zniszczenia waszego antyaborcyjnego żuka, czyli samochodu obklejonego drastycznymi zdjęciami z aborcji zaparkowanego przed szpitalem im. prof. Witolda Orłowskiego w Warszawie. Wcześniej feministki cięły już plandeki żuka nożami, niszczyły je farbą w spreju. Ale czy po tym, jak wasz wolontariusz trafił do szpitala, przerwiecie akcję?
Bawer Aondo-Akaa: Bynajmniej. Te ataki jeszcze bardziej motywują nas do działania, bo widzimy, że metoda, którą obraliśmy, jest skuteczna. Ponadto zdaje się, że środowisko aborcyjne widzi, że przegrywa. Wiedzą, że Polacy nie zgadzają się na mordowanie dzieci. Słabość zwolenników aborcji widać właśnie w tych powtarzających się atakach.
Czyli godzicie się na takie ataki?
Nie, nigdy nie powinno dojść do ataków ani na nasze banery, ani tym bardziej na wolontariuszy. Żyjemy przecież w demokracji, mamy zapewnioną wolność wyrażania swoich przekonań. Osoby, które nie popierają naszej akcji, powinny zorganizować własną, a nie uciekać się do napaści. Ale my po prostu jesteśmy świadomi zagrożeń. Każdy, kto angażuje się w sprawy społeczne, musi zdawać sobie sprawę z zagrożeń, tym bardziej jeśli angażuje się w rzecz tak istotną jak walka o życie nienarodzonych. Sam wiele razy byłem przez różne osoby atakowany. Na razie tylko słownie, ale wiem, że kiedyś atak fizyczny też może nastąpić. Jestem na to gotowy. Podobnie sytuacja wygląda choćby w Niemczech, z tym że tam lewicowe bojówki są dużo bardziej agresywne niż u nas. Widzimy jednak, że w Polsce to środowisko też zaczyna iść w tym kierunku.
Może powinniście zmienić metody działania, skoro to tylko potęguje napięcia społeczne i prowadzi do eskalacji przemocy...
I mamy nic nie robić, by dalej w szpitalach normalnie pracowali aborterzy, którzy mordują niewinne dzieci? Akcja „Szpitale bez aporterów" wzięła się stąd, że politycy odrzucili obywatelski projekt ustawy „Stop aborcji". Jestem mężczyzną i moim powołaniem jest ochrona osób najsłabszych. Tych, którzy nie mogą krzyczeć. Nienarodzeni sami nie mogą wyjść na ulicę i skandować. Zwolenników aborcji jest w Polsce mało, ale są za to krzykliwi. My chcemy dać głos tym, którzy go nie mają. Ja urodziłem się, mówię, mogę jeść, pić. Żyję. Dlaczego mam nie pozwolić żyć innym? Ja dostałem tę szansę. Nie chcę pozbawiać jej innych, bo to byłoby antyludzkie.
Szpitale działają w granicach prawa. Aborcja w kilku szczególnych przypadkach jest w Polsce legalna. Kompromis ten jest popierany społecznie. Czy warto znowu wywoływać awanturę?
Tak zwany kompromis nie istnieje. Trzeba zacząć od tego, że w relacjach ogólnoludzkich nie możemy ustalać między sobą, kogo możemy zabić, a kogo nie. Bo co, jeśli pojawiłaby się partia polityczna, która chciałaby zabijać okularników? Takie prawo byłoby absurdalne i z tym wszyscy się zgadzają. Dlaczego więc pozwalamy na zabijanie nienarodzonych dzieci? I to nie jest kwestia filozoficzna, czy to już jest człowiek, czy nie. To kwestia naukowa potwierdzona przez embriologów, którzy już dawno orzekli, że życie zaczyna się od poczęcia, od połączenia komórki jajowej z plemnikiem. I to nie podlega pod żadną etykę, wiarę czy filozofię. To nauka. Dlatego uważam, że w Polsce mamy zgniły kompromis, który w majestacie prawa zezwala na mordowanie ludzi. Więc pokazujemy lekarzom aborterom, że takie działania są niedopuszczalne i niebezpieczne dla społeczeństwa.
Kompromis dopuszcza dokonanie aborcji w przypadku, gdy ciąża zagraża życiu kobiety. To także mielibyśmy zmienić?
Trzeba sobie zadać pytanie: co zagraża życiu matki? To nie dziecko jej zagraża, tylko stan, w którym nieszczęśliwie się znalazła. Można to porównać do choroby czy anomalii, która nie pozwala jej na normalne donoszenie ciąży. Nie walczymy przeciwko ratowaniu życia kobiet, ale przeciwko aborcji. W przestrzeni społeczno-medialnej tworzy się jakiś dziwny galimatias – ciągle spotykam się z pytaniem: A co, jeśli kobieta jest w ciąży, która zagraża jej życiu? Wtedy szczerze odpowiadam, że to nie jest aborcja. Tu trzeba rozgraniczyć dwie rzeczy, bo lekarz dokonujący aborcji ma na celu zabicie dziecka. W przypadku ciąży pozamacicznej, która zagraża kobiecie, lekarz stara się jej pomóc, by mogła żyć. Odcina tkankę pomiędzy jej ciałem a dzieckiem w fazie zarodkowej, w wyniku czego dziecko umiera. To wielka tragedia i dla tego dziecka, i dla matki. To trudne również dla lekarza, bo on też ma swoje sumienie.
Część społeczeństwa jest zbulwersowana, że chcecie przekonywać ludzi poprzez przedstawianie bardzo drastycznych zdjęć.
Stojąc pod banerami, które przedstawiają dzieci zamordowane poprzez aborcję, nie odczuwamy z tego satysfakcji estetycznej. Powiem więcej: jakbym spotkał człowieka, który lubi stać i patrzeć się na takie obrazy, od razu wysłałbym go na leczenie psychiatryczne. To tak, jakby oglądać z przyjemnością to, co robili Niemcy w czasie II wojny światowej. Wiem o tym, że to nie jest przyjemne, ale prawdę trzeba pokazać. I to są zdjęcia faktycznie zabitych dzieci.
Partia Razem dowodzi, że wasze plakaty wcale nie pokazują medycznej aborcji.
To nie jest oszustwo. Potwierdzili to nawet amerykańscy lekarze, którzy sami są aborterami. Pokazujemy te zdjęcia, bo czasem trzeba postawić sprawę na ostrzu noża i powiedzieć: Panie i panowie – to jest prawda. Czarowanie rzeczywistości, że wszystko jest piękne, miłe i gładkie, to nieodpowiedzialne zachowanie. Bo w naszym życiu społecznym są też kwestie mroczne i trzeba z nimi walczyć.
Matka i jej kilkuletnia córka idą krakowskim rynkiem. Przechodzą obok banerów akcji, dziecko jest wystraszone, a matka nie potrafi go uspokoić. To historia zaczerpnięta z jednego z forów internetowych. Zatem czy jest to odpowiedzialne, by pokazywać takie obrazy w przestrzeni publicznej, gdzie mogą zauważyć je dzieci?
Też spotykam się z komentarzami rodziców, którzy opowiadają, że ich dziecko płakało, widząc nasze banery. Przyznam szczerze, że stojąc na pikiecie, nigdy nie widziałem, żeby którekolwiek z dzieci płakało. A jeśli nawet by do tego doszło, to pytanie jest teraz do matek i ojców tych dzieci: A co zrobiliście, żeby mu to wytłumaczyć?
Ale jak można to wytłumaczyć?
To logiczne, że jeśli dziecko widzi coś pierwszy raz, to interesuje się tym. To nie jest dla niego ani pozytywne, ani negatywne, tylko interesujące pod kątem badawczym. Dlatego pyta, czym to jest. I dopiero reakcja matki, ojca, opiekuna, nauczyciela rzutuje na jego wrażenia. Kiedy byliśmy dziećmi uczyliśmy się poprzez powtarzanie tego, co robili starsi. I tak jest w zasadzie ze wszystkim. Dlatego reakcja osoby dorosłej jest niezwykle ważna. Podam przykład. Grupka dzieci ze szkoły podstawowej, przechodząc obok nas zapytała, co to za zdjęcia. Opiekunki spokojnie wytłumaczyły, dały dzieciom jasny i spokojny przekaz. Bez agresji. Dzieci przeszły dalej – rozmawiając. Ta konfrontacja z obrazem właściwie odbywa się najpierw u dorosłych, a dzieci dopiero później, pośrednio wypytują nas, co to właściwie jest. I to my musimy sobie zadać pytanie, co właśnie widzimy, bo większość z nas doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co widzi...
Co chcecie tym osiągnąć?
Kiedyś tłumaczono środowiskom broniącym życia, żeby odpuściły walkę o zmianę prawa, tylko rozmawiały z kobietami i spokojnie im tłumaczyły, czym jest aborcja. To była częsta praktyka, szczególnie w zachodniej Europie. Wmówiono środowisku pro-life, że to jedyna właściwa droga. Oczywiście też jest to dobre, ale niewystarczające. Prawo powinno pełnić funkcję drogowskazu, mówić społeczeństwu „tędy idziemy", uczyć nas, co powinniśmy robić, a czego unikać. Dlatego uważam nasze akcje za skuteczne, bo już doprowadziły do kilku zmian.
To znaczy?
Seria takich pikiet odbyła się w Rzeszowie pod szpitalem Pro Familia. Sam uczestniczyłem w kilku protestach. W pewnym momencie dyrekcja szpitala oskarżyła naszych kolegów Jacka Kotulę i Przemysława Sycza o zakłócanie pracy lekarzy. Ostatecznie sprawę w sądzie wygrali i pikietowali dalej. Ta historia trafiła do milionów osób, bo telewizja publiczna zrobiła o tym reportaż. Sami lekarze z tego szpitala zobaczyli, że są ludzie, którzy sprzeciwiają się aborcji i którzy będą popierać ich, jeśli nie zdecydują się na dalsze mordowanie dzieci. To okazało się bardzo skuteczne, bo dzięki tej akcji na całym Podkarpaciu nie dokonuje się już aborcji. Dokładnie takie same standardy chcemy wprowadzić w całej Polsce.
Według niektórych chcecie wprowadzić dyktaturę, w której kobiety nie będą mogły o sobie decydować.
Pamiętajmy, że wolność zawsze musi być ukierunkowana ku czemuś. Jeśli ktoś mówi, że celem jego wolnego wyboru jest zabijanie drugiego człowieka, to ja odpowiadam „non possumus" – nie możemy. W tym jest zawarta istota tego, o co walczymy. Bo tam kończy się moja wolność, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Oczywiście ludzie nadal będą przekraczać tę granicę, wiemy o tym. Ale chodzi o to, by każdy musiał brać poprawkę na możliwe konsekwencje prawne swoich czynów. Mamy przecież konstytucję, w której zagwarantowano nam prawną ochronę życia. Niestety, nadal to prawo jest notorycznie łamane, bo nawet ten zgniły kompromis nie jest respektowany.
Jakieś konkrety?
Choćby w marcu zeszłego roku w warszawskim Szpitalu im. Świętej Rodziny urodziło się dziecko z zespołem Downa, które miało być zamordowane poprzez aborcję. Ale urodziło się... Więc zostało po prostu położone na stole, żeby umarło z głodu i wychłodzenia. To jest totalitaryzm. Tak robili hitlerowcy w czasie akcji T4 – mordowali osoby niepełnosprawne. U nas społeczeństwo arbitralnie wybiera, kto ma umrzeć. Jest tutaj też druga kwestia. Przecież jakbym uległ wypadkowi i wykrwawiał się, to wtedy obowiązkiem lekarza jest pomóc umierającemu. Jeśli tego nie zrobi, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. A tu umiera dziecko i w szpitalu nic się nie dzieje. To właśnie jest cywilizacja śmierci, która pozbawia nas człowieczeństwa.
Bawer Aondo-Akaa jest doktorem teologii, aktywistą i wolontariuszem Fundacji Pro – Prawo do Życia oraz działaczem Prawicy Rzeczypospolitej
Źródło: Rzeczpospolita.